Migracja uzależnia, a pierwszy wyjazd może być początkiem permanentnego bycia „w drodze”. Jak wynika z badań przeprowadzonych w 2009 roku przez firmę badawczą PSB DGA, Centrum Stosunków Międzynarodowych oraz Uniwersytet Warszawski 23 proc. wszystkich Polaków powracających do kraju planuje w przyszłości ponowny wyjazd
– W oczach wielu z nas „dorabianie się” za granicą pociąga za sobą znacznie mniej wyrzeczeń niż walka o byt w kraju ojczystym. Kilkuletni wyjazd ma przynieść oszczędności i zbudować kapitał zapewniający przynajmniej chwilowy komfort finansowy. Ale migracje powrotne tylko czasami bywają zamierzone – mówią specjaliści z firmy Sedlak & Sedlak, zajmujący się rynkiem pracy.
Mit wielkich powrotów
Temat migracji powrotnych stał się szczególnie popularny w 2008 roku, kiedy Stany Zjednoczone borykały się z pierwszymi oznakami kryzysu gospodarczego. Pogarszająca się sytuacja w krajach Europy Zachodniej napędzała atmosferę strachu w Polsce. Właśnie wtedy polskie media wykreowały mit wielkich powrotów (szczególnie z Wielkiej Brytanii i Irlandii). „Skoro coraz mniej opłaca się pracować za granicą, to większość rodaków zdecyduje się na powrót” – brzmiały przypuszczenia dziennikarzy.
W rzeczywistości jednak wielkiej fali migracji powrotnych nie było. Jak wynika z analiz Głównego Urzędu Statystycznego, na powrót zdecydowały się głównie osoby, które nie miały stabilnej sytuacji zawodowej. Ci, którzy nie musieli obawiać się utraty pracy, o powrocie do Polski – nawet pomimo nadciągającego kryzysu gospodarczego – nie myśleli. Dodatkowo dla części młodych osób wyjazd za granicę w celach zarobkowych był wzmacniany przez inne motywacje, np. chęć dołączenia do pozostałych członków rodziny.
Z kraju do kraju
Mimo iż masowych powrotów nie było, mieliśmy do czynienia z pewnymi przetasowaniami na mapie migracji. Klasycznym przykładem może być chociażby ogarnięta kryzysem Hiszpania. W latach 2007-2010 kraj ten odnotował 38-procentowy spadek liczby przebywających na emigracji Polaków. Najwięcej osób wyjechało z tego kraju w 2010 roku – liczba naszych obywateli spadła tam wtedy z 84 tys. do 50 tys. Stało się tak głównie za sprawą pogarszającej się kondycji w branżach „umiłowanych” przez rodaków: hotelarskiej oraz budowlanej. Podobny spadek odnotowała Irlandia (-38 proc.). Mieszkańców z Polski ubyło także na Cyprze (-25 proc.), w Finlandii (-25 proc.), Grecji (-20 proc.) czy Wielkiej Brytanii (-19 proc.).
Należy jednak pamiętać, że decyzja o wyjeździe z danego kraju niekoniecznie musi oznaczać powrót do ojczyzny. Wiele osób, przyzwyczajonych do bycia na emigracji, zmienia po prostu kraj przebywania i wcale nie rozważa powrotu do Polski. W latach 2007-2010 zwiększyła się przykładowo liczba polskich emigrantów w Belgii, Szwecji, Norwegii, Danii czy Holandii.
Dlaczego wracają?
Najnowszych danych na temat przyczyn migracji powrotnych Polaków dostarcza Diagnoza Społeczna opublikowana we wrześniu 2011 roku. Znajdziemy w niej wyniki badań przeprowadzonych wśród osób, które wróciły do ojczyzny w latach 2009-2011. Dlaczego zatem Polacy wracają?
Na pierwszym miejscu wbrew pozorom nie jest zakończenie lub utrata pracy. Owszem – taką opcję zaznaczyło wiele, bo 23,3 proc. ankietowanych. Najwięcej Polaków (33,5 proc.) stwierdziło jednak, że wyjechali do innego kraju z perspektywą powrotu. Taki był plan: zarobić za granicą i osiąść na stałe w Polsce. Na trzecim miejscu znalazły się sprawy rodzinne. Na decyzję 14,5 proc. badanych wpłynęli zatem najbliżsi.
Wyróżniamy cztery podstawowe typy powrotów:
* powrót z powodu porażki za granicą (ang. return of failure) – osoba wyjeżdża za granicę, ale z różnych przyczyn nie udaje jej się osiągnąć zamierzonych celów. Poczucie porażki i trudności w odnalezieniu się w nowym środowisku zmuszają ją do powrotu;
* powrót zamierzony (ang. return of conservatism) – dotyczy migrantów, którzy wyjeżdżali za granicę z zamiarem powrotu. Życie w obcym kraju upływało pod hasłem pracowania i zarabiania na późniejszy pobyt w kraju pochodzenia. Jest to obecnie najczęściej spotykany w naszym kraju typ powrotów;
* powrót z wiarą w sukces (ang. return of innovation) – migranci, którzy osiągnęli za granicą sukces, w pewnym momencie zdają sobie sprawę, że w nowym kraju wciąż czują się jak obcy. Równocześnie obserwują poprawę sytuacji społeczno-gospodarczej w ojczyźnie, postanawiają wrócić i robić karierę „u siebie”;
* powrót na emeryturę (ang. return of retirement) – dotyczy osób, które bardzo długo żyły za granicą, ale planują spędzić starość w kraju ojczystym.
Uzależnieni
Migracja uzależnia, a pierwszy wyjazd może być początkiem permanentnego bycia „w drodze”. Jak wynika z badań przeprowadzonych w 2009 roku przez firmę badawczą PSB DGA, Centrum Stosunków Międzynarodowych oraz Uniwersytet Warszawski 23 proc. wszystkich Polaków powracających do kraju planuje w przyszłości ponowny wyjazd. Większość z nich chce wyruszyć w to samo miejsce – do kraju, z którego powróciło.
Na pułapkę migracyjną wskazują również wnioski z badania Diagnoza Społeczna 2011. Eksperci podkreślają, że „doświadczenia migracyjne wpływają na postrzeganie emigracji jako potencjalnej opcji wyboru i zwiększają częstość kolejnych wyjazdów”. Wśród badanych, którzy pracowali za granicą w latach 2007-2011, 46 proc. planuje kolejny wyjazd. Wśród osób bez takich doświadczeń udział ten jest znacząco niższy i oscyluje w granicach 6 proc.
Adam z Giżycka, 26 lat, na emigracji od pięciu lat
Poważnych podejść do powrotu miałem co najmniej trzy. Scenariusz zawsze był ten sam. Podejmuję decyzję, czasami z dnia na dzień, rzucam pracę, pakuję się, wsiadam do samolotu i docieram do domu. Pierwsze tygodnie są jak wakacje. Odpoczywam, odwiedzam znajomych i rodzinę, planuję dokończenie studiów i pełen zapału przeglądam oferty pracy i wysyłam CV. Później euforia mija i zaczyna się katorga. Robię się leniwy, czuję się nikomu niepotrzebny, bo tak naprawdę bliscy mi ludzie zdążyli się już ode mnie odzwyczaić, a na podania o pracę mało kto odpowiada.
Kiedy jestem za granicą, słyszę ciągle, że praca w Polsce coraz bardziej się opłaca i jest do czego wracać. Że niby kryzys, ale nie tak dotkliwy, jak na Zachodzie, że jest praca dla doświadczonych specjalistów. Tutaj – trafiam na szarą rzeczywistość, inną niż ta z obrazków medialnych. Ostatni powrót „przerabiałem” w kwietniu. Będąc w Polsce wysłałem kilkanaście CV, oddzwoniły trzy firmy, wiadomo, przed sezonem, branża hotelarsko – usługowa łowi pracowników na potęgę.
Pierwsza rozmowa: w restauracji – za pensję, z której nie zapłacę nawet za mieszkanie i telefon. Druga: w hotelu– z wypłatą byłoby lepiej, ale w pracy musiałbym spędzać po 14 godzin na dobę. No i biuro turystyczne – usłyszałem, że zbyt długo nie było mnie w kraju i nie wiem, co się dzieje w polskiej turystyce. Tu jest Polska, a nie Anglia. Zamurowało mnie. Po raz kolejny poczułem, że nikt mnie tu nie chce, nie tylko zawodowo. Rodzina się odzwyczaiła, znajomi myślą, że śpię na pieniądzach, czasami bez żadnych skrupułów proszą o pożyczki tak wysokie, że łapię się za głowę. Mówią, że jest recesja, że stracili pracę, a ja przecież mam, bo wróciłem z emigracji.
Każda wizyta w Polsce kończy się tak samo. Tracę ochotę na poszukiwania po jakimś miesiącu. „Nic na siłę” – myślę i zaczynam przeglądać internet. Znajduję ciekawą ofertę, pakuję się i znikam z Polski na kolejne pół roku lub rok. Boję się, że kiedyś mogę zniknąć na stałe.
Karina z Nowego Targu, 25 lat, półtora roku na emigracji
Pytanie o to, czy było warto wracać zadałam sobie po raz pierwszy, kiedy wysiadałam z samolotu, którym wróciłam z Wielkiej Brytanii. Było to dziesięć miesięcy temu. Od tej pory powtarzam je sobie dostając comiesięczną wypłatę, czy natykając się na pracownicze absurdy. No i ten kryzys… Na Wyspach pewnie by mnie też dopadł, ale tutaj dzieją się niezrozumiałe dla mnie rzeczy.
Na Wyspach pracowałam głównie jako spedytor. Samodzielność finansowa, życie bez obaw o to, że nie wystarczy do pierwszego, perspektywy wyższych zarobków, co kilka miesięcy urlop w jakimś egzotycznym miejscu, zgrana paczka przyjaciół. Wyjeżdżając założyłam sobie jednak, że nie zostanę na Wyspach dłużej niż rok. Kiedy wyruszałam za granicę, byłam świeżo upieczoną absolwentką polonistyki.
Pierwsze „powrotowe” wątpliwości dopadły mnie, kiedy rozstałam się ze swoim partnerem, który miał na mnie czekać w kraju. Później, kiedy moja najbliższa przyjaciółka postanowiła zostać na Wyspach. Ale zacisnęłam zęby i pomyślałam sobie: „Trzeba być konsekwentnym!” Spakowałam się, wsiadłam w samolot i przyleciałam do domu. Polska powitała mnie ulewą i szarym, zachmurzonym niebem. Przez chwilę wydawało mi się bardziej szare niż to, z którym miałam do czynienia w Anglii…
Praca? Zanim zaczęłam cokolwiek zarabiać, straciłam pół roku. Dobrze, że dostałam się na studia magisterskie do Krakowa, bo inaczej już dawno byłabym z powrotem na Wyspach. Myślałam, że roczne doświadczenie na stanowisku spedytora w dużej międzynarodowej firmie i biegła znajomość angielskiego otworzy mi wszystkie drzwi w polskich firmach tego typu. A tutaj zimny prysznic. Moje CV nie zrobiło na nikim większego wrażenia. A w jednym miejscu usłyszałam, że mam zbyt wysokie kwalifikacje, jak na wymagania firmy. Po pewnym czasie przestałam więc szukać.
W domu też coś się zmieniło. Po kilku tygodniach okazało się, że tak ja, jak moi bliscy, jesteśmy zupełnie innymi ludźmi niż nam się wydawało. Niewiele zostało z tego, jak postrzegaliśmy siebie przed moim wyjazdem. Po czterech miesiącach od powrotu wyprowadziłam się z domu. Teraz mieszkam, studiuję i pracuję w Krakowie. To już trzecia praca w ciągu pół roku. Z jednej wylali mnie, bo był kryzys, z drugiej odeszłam, bo z powodu kryzysu obcięli mi pensję, z której i tak bez dokładania funtów, które przywiozłam z Wysp, nie byłam w stanie się utrzymać. Funtów co prawda jeszcze trochę zostało, no i mam trzecią pracę, której, mam nadzieję, nie stracę, ale to bolesne, że pobyt za granicą to ponad rok wycięty z kalendarza. Po powrocie trzeba zaczynać od zera.
Radek ze Stalowej Woli, 28 lat, trzy lata na emigracji
Wyjeżdżałem w ciemno, po wylądowaniu w Anglii musieliśmy z kolegą szukać miejsca do spania, a później biegać od agencji do agencji i pytać o jakikolwiek wakat. Nie było łatwo, ale znalazłem pracę, szybko awansowałem i zacząłem zarabiać godziwe pieniądze. Jak ktoś myśli, ze Wyspy to kraina mlekiem i miodem płynąca, polecam spróbować. Nic nie przychodzi samo.
Od pierwszego dnia wyjazdu wiedziałem, że chcę wrócić. Nie żebym był jakimś przesadnym patriotą, ale czułem, że mój dom, chociaż bardzo niedoskonały, jest tutaj. Większość młodych ludzi zaczyna sobie po wyjeździe układać życie z dala od tych anomalii, które są w Polsce. Do dobrego człowiek się bardzo szybko przyzwyczaja. Ja nie chciałem zostać na Wyspach całe życie, a zdałem sobie sprawę, że im dłużej tam będę, tym będzie trudniej wsiąść w samolot do kraju. Poza tym czułem, że tam zawsze będę emigrantem. Tu jestem u siebie.
Walizki spakowałem po trzech latach. Wiedziałem, co chcę robić, miałem pomysł na własną firmę rekrutacyjną. Zniechęcenie i depresja? Rozumiem to, bo zdaję sobie sprawę ze złych rzeczy, których jest tu pod dostatkiem. Wracasz i uderzasz głową w mur biurokracji. Spostrzegasz, że ceny są równe tym w Wielkiej Brytanii, a czasem nawet wyższe. Zarobki już nie koniecznie. A kryzys taki sam, a może nawet jeszcze gorszy, bo wyimaginowany. Znajomi albo zostali za granicą, albo robią karierę w dużych miastach. No i najciekawsze: zaczynasz szukać pracy. „Wyjechałeś, kiedy było ciężko, a teraz chcesz zabierać pracę tym, którzy zostali? Kiedy im jest ciężko? Wracaj sobie za granicę” – nikt tego nie powie wprost, ale mam wrażenie, że cały czas emigrantom chce się utrzeć nosa. Tylko nie bardzo rozumiem dlaczego. Pierwszy odruch w zderzeniu z Polską to wyjechać z powrotem za granicę i poczekać, aż ludzie tutaj znormalnieją. Mnie samemu nie raz przyszło to do głowy.