Nie ma absolutnie żadnych przesłanek, które wskazywałyby na istnienie zorganizowanego słowiańskiego tworu państwowego o nazwie Lechia – twierdzi historyk Artur Wójcik, autor książki „Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków”.
Wielka Lechnia miała być wielkim, słowiańskim imperium istniejącym w Europie już nawet 10 tys. lat temu. Według Wójcika zwolennicy jej istnienia – aby poprzeć swoje koncepcje – stosują metody, które można porównać do tych używanych przez głównego bohatera niegdyś bardzo popularnego serialu „MacGyver”. Przy użyciu różnych, niekonwencjonalnych rozwiązań wychodził on z nawet największych opresji.
„Podobnym sprytem i wiedzą w zakresie naszej historii próbują zabłysnąć zwolennicy turbosłowiańszczyzny (czyli istnienia Wielkiej Lechii – przyp. S.Z). Różnica polega na tym, że majsterkowanie przy źródłach scyzorykiem i taśmą klejącą nie przyniesie oczekiwanych rezultatów” – pisze w swojej książce absolwent historii UJ, obecnie pracownik Biblioteki Jagiellońskiej Artur Wójcik.
Za pisanie poczytnych książek i artykułów na temat domniemanego wielkiego słowiańskiego imperium, które miało istnieć nad Wisłą jeszcze przed rządami Mieszka I i Chrobrego, odpowiadają bowiem osoby, które nie są specjalistami w dziedzinie historii i archeologii. Nie znają więc one (albo częściowo znają, ale odrzucają, czasem – całkiem świadomie) metod badawczych, wypracowanych przez pokolenia naukowców – zwraca uwagę Wójcik. A o prawdziwości ich wywodów świadczyć ma ich zdaniem… wysoka sprzedaż książek na temat fantastycznego imperium. Cóż, orędownik ingerencji kosmitów w dzieje starożytnych Egipcjan czy Sumerów Erich von Daeniken również sprzedawał swoje wywody w wielomilionowych nakładach. Ale zbyt wiele z prawdą nie mają one wspólnego.
Wójcik zarysowuje w swojej książce sylwetkę środowiska zwolenników Wielkiej Lechii. Okazuje się, że jest to grupa bardzo niejednorodna, chociaż ma punkty wspólne. Przede wszystkim silna jest wśród niej wiara, że Słowianie zajmowali ziemie polskie od zarania, a nie – jak twierdzi większość naukowców – że przybyli nad Wisłę jakieś 1,5 tys. lat temu. Osoby te odrzucają ustalenia „oficjalnej nauki”, bo ta jest „zakłamana” i „opłacana przez obce agentury”. Aby udowodnić istnienie imperium, wybierają tylko te źródła historyczne, które pasują do ich koncepcji. I nie uznają postępu w nauce. Gdy okazuje się, że jakaś kronika okazała się fałszerstwem – nie przyjmują tego do wiadomości.
Dużą część książki stanowi dekonstrukcja najbardziej popularnych „dowodów” na istnienie Wielkiej Lechii. Wójcik przygląda się przywoływanym tekstom czy badaniom – po czym szybko i skutecznie je obala. Chociaż „obala” to może zbyt silne słowo. Z naukowego punktu widzenia w tych koncepcjach naprawdę trudno znaleźć jakiekolwiek argumenty na rzecz istnienia tego tworu politycznego.
Niektórzy twierdzą, że pseudonaukę należy pozostawić jej samej i nie wchodzić w jej zwolennikami w dialog, bo to uprawomocnia ich twierdzenia. „Stoję na stanowisku, że pseudonauce należy się przeciwstawiać, popularyzując rzetelną wiedzę. Milczenie czy wręcz lekceważenie zjawiska fantasmagorii o Wielkiej Lechii może doprowadzić do opłakanych skutków, spośród których najszkodliwszym jest budowanie alternatywnej, fałszywej tożsamości w świadomości historycznej naszego społeczeństwa” – uważa autor książki.
Nie jest to pierwsze wystąpienie Wójcika przeciwko pseudonauce. Na co dzień prowadzi on popularnonaukowego bloga Sigillum Authenticum, gdzie przekonuje do swoich racji na temat Wielkiej Lechii. Czy wpisy na stronie i nowo wydana książka przekonają wyznawców teorii o nieistnieniu słowiańskiego imperium nad Wisłą? Raczej nie. Ale bardzo liczę, że ta publikacja trafi do tych, którzy jeszcze nie mają zdania. Do nieprzekonanych, do tych, którzy chcą zgłębić temat i poznać prawdę. Wójcik zamieścił też spis bibliograficzny dzieł pseudonaukowych. Można zatem i do nich spojrzeć i zapoznać się z argumentacją oponentów. A dopiero potem wyciągnąć wnioski.
Bardzo niepokącym zjawiskiem w związku z dyskusjami na temat Wielkiej Lechii jest zacietrzewienie jej wyznawców – nie dopuszczających myśli, że mogą się mylić. Pierwsze reakcje z ich strony po wydaniu książki Wójcika są bardzo agresywne, wręcz niekulturalne. Zresztą wydaje się, że ich adresat do tego przywykł, bo sam kolekcjonuje inwektywy kierowane pod swoim adresem w komentarzach zamieszczanych pod wpisami na stronie internetowej. Gdy brakuje argumentów, nazwanie kogoś „mendą opłacaną przez niemieckie pieniądze” lub „idiotą z UJ” brzmi jednak jak głos rozpaczy. Nie wzbogaca dyskusji. I z pewnością nie przekona myślących inaczej.
To nie pierwsza popularnonaukowa książka poruszająca temat fenomenu starożytnej Lechii. W 2018 r. podobną publikację zatytułowaną „Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii pseudonaukowej okiem historyka” wydał historyk i popularyzator Roman Żuchowicz. Na swój sposób oba tomy uzupełniają się i ukazują Wielką Lechię nieco inaczej. Najnowsze publikacja ukazała się nakładem wydawnictwa Napoleon V.
Autor: Szymon Zdziebłowski, PAP – Nauka w Polsce