Uznanie dominacji kobiet jest – z jednej strony – przyznaniem się do pewnej słabości, ale z drugiej – bywa to też sprytny wybieg lub pójście na łatwiznę. Bo ten, kto dominuje, bierze większą część odpowiedzialności, a – co często za tym idzie – również obowiązków. Stąd my, mężczyźni, już nie tak pewni swej dominacji i omnipotencji, wiemy, że kobiety bez nas radzą sobie równie dobrze, jak z nami – o dominacji płci pięknej nad brzydszą rozmawiamy z Danielem Cysarzem, seksuologiem i psychoterapeutą
Ostatnio coraz częściej słychać, zwłaszcza z ust mężczyzn, stwierdzenia, że żyjemy w świecie zdominowanym przez kobiety. Co pan sądzi na ten temat?
Daniel Cysarz, seksuolog i psychoterapeuta: Może po prostu panowie dopiero teraz zaczynają się do tego przyznawać? Facet od zawsze był postrzegany jako symbol siły i męstwa. To prawda, mężczyźni są więksi i silniejsi od kobiet, ale nie jestem pewien, czy ten mit męstwa nie jest przypadkiem sztucznie podtrzymywany. I to przez same kobiety.
Jaki miałyby mieć w tym interes?
Na przykład swoją wygodę lub bezpieczeństwo swoje i potomstwa. Bo przecież, jeśli mit męstwa całkiem by upadł, to faceci, uznając ostatecznie wyższość i siłę płci pięknej, nie musieliby się już tak starać i prężyć muskułów, podejmując heroiczny trud utrzymania rodziny. Od kilkudziesięciu lat panie również pracują i często szefują, już nie tylko w domu. Efektem tego jest to, że mężczyźni już od najmłodszych lat spotykają na swojej drodze silne kobiety: swoje matki, nauczycielki, urzędniczki, a wreszcie dziewczyny, narzeczone i żony. Dawniej to mężczyzna polował (dzisiaj czytaj: zarabiał), zapewniając byt rodzinie. Kobieta zajmowała się domem i dziećmi, wyścig o siłę i władzę oddając partnerowi. Teraz kobiety są myśliwymi, gospodyniami i matkami.
Więc po co na tym świecie są faceci i jak oni sobie z taką sytuacją radzą?
Uznanie dominacji kobiet jest – z jednej strony – przyznaniem się do pewnej słabości, ale z drugiej – bywa to też sprytny wybieg lub pójście na łatwiznę. Bo ten, kto dominuje, bierze większą część odpowiedzialności, a – co często za tym idzie – również obowiązków. Stąd my, mężczyźni, już nie tak pewni swej dominacji i omnipotencji, wiemy, że kobiety bez nas radzą sobie równie dobrze, jak z nami. Nie jesteśmy już niezastąpieni, bo niezależne i silne kobiety coraz częściej decydują się na tzw. lepszy model. W takim układzie wydaje się, że drogi radzenia sobie z tą sytuacją mogą być dwie: możemy jeszcze bardziej się starać, wpisując się – czasem trochę na siłę – w tzw. model partnerski, albo odpuścić sobie walkę, oddając berło i koronę prawowitej ich właścicielce.
Coraz bardziej zaciera się granica, pomiędzy tym co typowo męskie, a tym co od zawsze należało do kobiet… Skoro taki stan rzeczy staje się normą, to czemu coraz częściej słyszymy z wyrzutem, że prawdziwych mężczyzn teraz już nie ma? To przecież kobiety coraz częściej powtarzają, że mężczyźni mają coraz słabsze charaktery, że wchodzą pod pantofel. Jaki typ mężczyzny najłatwiej zmienić w „pantoflarza”?
Od mężczyzn wymaga się, z jednej strony, bycia silnym, a z drugiej – empatii i inteligencji emocjonalnej. Już Pawłow dowiódł, że człowiek, podobnie jak zwierzę, powtarza te zachowania, za które jest nagradzany. Więc, rozumując logicznie, jeśli byłby nagradzany za zachowania typowo męskie, to pewnie takie zachowania by powielał. Należy pamiętać również, że pewne postawy, normy i światopogląd przejmujemy po rodzicach, więc jeśli ojciec był pod pantoflem, to jest spora szansa, że syn przyjmie podobną postawę życiową, nieświadomie rozumując jak ojciec.
Jak rozumuje mężczyzna zdominowany w związku przez swoją partnerkę?
Jeśli ta dominacja jest połączona ze skuteczną kobiecą dyplomacją, to w takim układzie może być nawet szczęśliwy. Cała sztuka skutecznej dominacji polega na tym, że kobieta nie odbiera mężczyźnie resztek złudzenia, że dzieje się tak, jak on chce. Tak zdominowani mężczyźni często albo tego nie widzą, albo nie chcą widzieć, aby zachować resztki honoru.
Taki związek ma szanse dobrze funkcjonować, jednak wymaga to zrzeczenia się przez kobietę palmy pierwszeństwa. W takim układzie partnerka, która nagradza męskie zachowania swojego partnera, może je częściej obserwować. Gorzej, jeśli w wyniku tarć i potyczek w dość męskim stylu, mężczyzna przegra tę walkę trafiając pod pantofel. W rezultacie może czuć się sfrustrowany i przypominać wykastrowanego kota, którego poczucie sprawstwa ogranicza się do zjedzenia tego, co nasypią, spania tam gdzie pościelą i załatwiania potrzeb tam, gdzie każą. Tylko czy to jest męskie? Czy takich mężczyzn kobiety chcą widzieć u swego boku i w swojej sypialni?
No właśnie, w jaki sposób przekłada się to na relacje seksualne?
Tak, jak nie widuje się jurnych wykastrowanych kotów, tak też raczej nie zobaczymy boga seksu w zdominowanym i sfrustrowanym facecie.
Myśli pan, że kobiety lubią dominować?
Nie wiem, czy obecnie bardziej lubią czy muszą? Bo by spełnić całą listę wymagań, które nakłada na nie współczesny świat, a często również one same, muszą posługiwać się często typowo męskimi wzorcami zachowania.
Zrzędzenie, wypominanie błędów, ciągłe żądania i niezadowolenie… Jak takie zachowanie może wpływać na męską psychikę?
Dominacja nie musi wcale polegać na zrzędzeniu i ciągłym niezadowoleniu. Dobrze podana i łatwa do przełknięcia dominacja opiera się głównie na dyplomacji i zgrabnej manipulacji. Taka dominacja może odbywać się nawet bez świadomości jej występowania. Takie metody, jak ciągłe niezadowolenie i wypominanie błędów są uciążliwe dla obydwu stron i są łatwą drogą do powstawania konfliktów lub ciągłych frustracji partnera. Bo bycie pod pantoflem może z czasem okazać się zbyt trudne.
Czy mężczyzna, który raz trafi pod pantofel, jest w stanie wyzwolić się spod tego wpływu w związku z kobietą, z którą nadal jest, czy taka zmiana wymaga jednocześnie zmiany partnera?
Taka zmiana wymaga przede wszystkim sporej pracy z obydwu stron. Musi rozpocząć się od identyfikacji problemu i znalezienia wspólnej płaszczyzny porozumienia. Bo może okazać się, że taki układ odpowiada obydwu stronom, a życie z dominującą zołzą jest rekompensowane w wielu różnych sferach relacji partnerskiej.
Zołzy pociągają mężczyzn?
Jest to dość skomplikowane, bo z jednej strony, my, mężczyźni świadomie bądź nieświadomie, szukamy takich kobiet, jak nasze matki – dobrych, opiekuńczych i ciepłych. Ale z drugiej, uwielbiamy zdobywać i lubimy wyzwania, dlatego bardziej atrakcyjne wydają nam się kobiety, które są wyzwaniem pod kątem atrakcyjności, wieku lub właśnie cech charakteru (zołzy). Te ostatnie są wyzwaniem i walką, a my faceci – nie wiedzieć czemu – całe życie potrzebujemy się sprawdzać i walczyć, nie zawsze wybierając tę mniej wymagającą drogę.
Ale może jednak niektórzy wolą wybierać tę mniej wymagającą drogę? Może mężczyźnie jest łatwiej, kiedy daje się zdominować partnerce, kiedy to na niej spoczywa ciężar podejmowania ważnych decyzji w związku?
Życie pod pantoflem bywa pójściem na łatwiznę, szczególnie kiedy partnerka jest silniejszą osobowością i partner czuje się przy niej bezpiecznie. Wtedy kobieta z roli partnerki wchodzi w rolę matki i tzw. home managera. Taki układ z czasem jednak może odbić się czkawką mężczyźnie, ponieważ „pantoflarz” po jakimś czasie może przestać pociągać i być wyzwaniem, nie przypominając zupełnie mężczyzny który fascynował i był zagadką.
Jeśli mężczyzna pozwoli sobie na „mentalną amputację jąder”, trafiając pod pantofel, z czasem może też się spodziewać pojawienia się rywala. Partnerka może zatęsknić za prawdziwym facetem, wysyłając taki sygnał innym samcom, którzy, nie widząc obok niej godnego siebie konkurenta, mogą zacząć się panoszyć.
Niektóre kobiety twierdzą, że „trzymanie mężczyzny na krótkiej smyczy”, to jedyna szansa na powodzenie związku. Co pan sądzi o takim podejściu pań do płci brzydszej?
Myślę, że trzymanie kogokolwiek na smyczy nie jest dobrym rozwiązaniem, ponieważ smycz ogranicza i może rodzić frustrację i bunt. Najbardziej wierne i szczęśliwe są nie te psy, które właściciel uwiązał na łańcuchu czy krótkiej smyczy, ale te, którym daje się przynajmniej pozorną wolność i wybór. Krótka smycz jest pułapką i pozornym rozwiązaniem. Może zaowocować albo jeszcze bardziej zwiększoną zależnością i bezradnością, albo wprost przeciwnie – okazać się płachtą na byka i zamachem na wolność lub narzędziem kastracji i odmężczyźnienia, i skończyć się buntem, frustracją i być może nawet ucieczką.
Czy zatem jest jakiś złoty środek?
Może po prostu czasem warto pozwolić facetowi pobyć choć przez chwilę neandertalczykiem, łowcą i mistrzem w swoim domu, żeby, czy z tarczą czy na tarczy, zawsze wiedział gdzie jego dom, rola i miejsce, i chciał tam wracać.
Rozmawiała: Karina Maciorowska