Opowieść o polskich słabościach

Jeżeli jesteś w drodze do dyskontu. Albo do modnej galerii. Jeżeli pijesz piwo do biesiadnej tv. Albo wino przy muzyce klasycznej. Jeżeli nie starcza ci do pierwszego. Albo kupujesz nowe auto. Jeżeli jesteś prawdziwym Polakiem albo polactwem pogardzasz. Nie czuj się bezpieczny. I trzymaj się z dala od tej książki. Zaraza. Hańba. Zaprzaństwo. Wraża propaganda za judaszowe srebrniki.

Choć niektórzy twierdzą, że to nowa epopeja pisana ku pokrzepieniu serc – nie wierz! Bądź czujny, wróg czuwa wszędzie.

Doskonale czarne zwierciadło przechadzające się nie tyle gościńcem, co podrzędnymi ulicami polskiego miasta – oto powieść Marcina Kołodziejczyka. Pierwsza taka. Przełomowa, waląca prawdą po oczach jak mityczny Edek pięścią w ryj.
Czy przetrwamy?

Bohaterowie tej epopei wszyscy są megatutejsi – Robert Poczęty, co bogatymi pogardza z podziwem; Cygan, na którego Janusz od dziecka wołali, ale reagował też na Bombaj; Jan Kwas, asystent grobowniczy, uprzednio zatrudniony w firmie Paradox.
Spod Olsztyna na Dworzec Wschodni przybywa Wiktoria Wiedeńska z domu Żyła. Wkrótce sporo na stancji zamąci. Ewka Jagiellończyk natomiast zdecydowała się na świadome bezchłopie.

Jest też intelektualista Andrzej Drella – pracuje nad książką o życiu, która objęłaby „wszystkie spotykane aspekty”. Zaś mgr Bohdan Zabraniecki bierze udział w rekonstrukcjach powstańczych przy alei Wilanowskiej jako historyk-charyzmatyk popularny na sympozjach e-Legia.

Wszyscy powyżsi skończą dzień na seansie spirytustycznym u Porfiriona Beznadziejczuka.

Bohaterowie wielokształtni z powodu pastwiącego się nad nimi kaca. Zagranica i kosmos nie biorą ich pod uwagę.

Partia specustawą unieważnia czas, żeby niektórzy bohaterowie narodowi też mogli włączać się w dziś i ręka w rękę z bieżącymi postaciami wielkiego formatu bez ustanku zakłamywać się wzniosłością. Partia nie zwalnia kroku do przodotyłu.
To już sto lat, jak Polska stara się stracić niepodległość…

PRYMITYW

Marcin Kołodziejczyk dał się poznać jako twórca reportaży rozsadzających gatunek. Podobnie jest z jego debiutancką powieścią – „Prymitywa” nie sposób sklasyfikować. Nosi znamiona prozy antyutopijnej, ale i dystopii. Znakiem firmowym Kołodziejczyka jest też niebywały słuch, jakby kształcony u Wiecha i Hrabala. „Prymityw” to dziki slalom pomiędzy schematami, tango ze stereotypem.

Praga w powieści Kołodziejczyka to pozornie kraina wiecznego niedziania się. Bohaterowie popadają w alkoholowy marazm albo pielęgnują swoją niedolę. Wiadomo, „w Polsce, kto ma ciężej, ten lepszy i Bóg katolicki hojniej go darzy”. Pod powierzchnią szarzyzny i beznadziejnej nudy wciąż pulsują ludzkie dramaty, pragnienia, nienazwane tęsknoty. Kiedy bliżej im się przyjrzeć, niewiele się różnią od tych mokotowskich, rzekomo wielkomiejskich. Na Szmulkach tylko samochody są inne, większa kondensacja ludzkiej maceraty w tramwaju i częstsze świętowanie we własnym gronie.

Marcin Kołodziejczyk nie pozostawia złudzeń – lepsze jutro było wczoraj. „Posłuchajcie: jeszcze przez dłuższy czas nie będzie lepiej, a zanim dojdziemy do lepszości, będzie dramatycznie – bo muszą się przewalić ambicje kilku starszawych ludzi, którzy chcą się przed śmiercią zaznaczyć u nas i na całym świecie. Najgorsi są samotni starsi goście bez innych właściwości niż biegunowe zaburzenia samopoczucia”.

Nie chce się tej książki czytać i nie sposób jej odłożyć. Wielu ta proza otrzeźwi, wielu zaboli. Takiej kondensacji współczesnej Polski jeszcze nie było.

Premiera książki „Prymityw” Marcina Kołodziejczyka: 4 kwietnia 2018 roku.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

Piotr Sztompke
Polecamy

Powiązane Artykuły