Mówią na mnie „Doktor Śmierć”

Niski, szczupły mężczyzna. O drapieżnym spojrzeniu. Pewny swoich przekonań. Pół życia walczy o prawo ludzi do godnej – jak twierdzi – śmierci, o prawo do eutanazji dla osób śmiertelnie chorych, acz świadomych. Jest Amerykaninem. Nazywa się Jack Kevorkian. W Stanach mówią na niego „Doktor Śmierć”… Na pytanie, co robi dla rozrywki, odpowiada: „Irytuję ludzi…”

Jack Kevorkian żył ponad 84 lata. Osiem z nich spędził w więzieniu w Michigan. Sąd skazał go na dziesięć do dwudziestu pięciu lat (wyszedł po ośmiu – za dobre sprawowanie i ze względu na kłopoty zdrowotne) za to, że pomógł w eutanazji śmiertelnie choremu pacjentowi. Bo przez wiele lat swojego życia „dr Death”, jak nazwała do amerykańska prasa, to właśnie robił – pomagał ludziom umierać.

Wykorzystać organy skazańców
Jest rok 1956. Młody wtedy jeszcze dr Jack przeprowadza badania, fotografując oczy pacjentów w momencie ich śmierci. Zauważa, że naczynia krwionośne w rogówce zanikają, w momencie, kiedy serce przestaje bić. Po tych badaniach, po raz pierwszy interesują się nim media. A dokładniej jego – jak to często nazywano – „obsesją śmierci”.
Dwa lata później kontrowersje powracają. Kevorkian sugeruje, że więźniowie skazani na śmierć i przebywający w celi śmierci, powinni być poddani eutanazji, a ich zdrowe i sprawne organy mogłyby wówczas być wykorzystane przy przeszczepach. W 1960 r. z kolei proponuje, żeby skazanych używać do eksperymentów medycznych. Od lat 80. publikuje na łamach niemieckiego czasopisma „Medicine and Law” („Medycyna i Prawo”) artykuły poświęcone etyce i eutanazji. Od 1987 roku ogłasza się w gazetach w Detroit jako… „doradca medyczny ds. śmierci”.
Nic dziwnego, że w Stanach staje się coraz bardziej rozpoznawalną osobą. I nie jest to dobra sława. Jego kontrowersyjne poglądy nie zamykają się bowiem w słowach i sugestiach, tak często wypowiadanych w mediach. Na przełomie 1989 i 1990 roku Kevorkian zaczyna działać. Uruchamia swoją „zabójczą maszynę”. Pomaga wówczas pierwszemu pacjentowi popełnić samobójstwo.

Furgonetka śmierci
Tak zaczyna się, jak piszą amerykańskie media, „zabójcza karuzela”. Między 1990 a 1998 rokiem, Kevorkian asystuje przy ponad 130 zabiegach eutanazji. Nikogo jednak nie zabija, udostępnia osobom nieuleczalnie chorym specjalne urządzenie, które sam projektuje i wykonuje. Po naciśnięciu specjalnego guzika, lub – w niektórych przypadkach – pociągnięciu za sznurek, urządzenie się uruchamia i wstrzykuje śmiertelną dawkę trucizny. Chory zasypia… „Doktor Śmierć” pomaga umierać pacjentom w domu, albo, jeśli nie mają tam odpowiednich warunków, w specjalnie przygotowanej do tego furgonetce. Swojej własnej…
To, co robi, krytykują obrońcy życia, różnego rodzaju organizacje religijne, przeciwnicy eutanazji. Zyskuje wielu przeciwników, którzy wprost nazywają go mordercą i szaleńcem. Wesley J. Smith, amerykański prawnik, na łamach niszowego amerykańskiego pisma wylicza przypadki osób, którym Kevorkian pomógł w samobójstwie, a u których, podczas autopsji, nie stwierdzono żadnych fizycznych schorzeń. Wnioskuje z tego, że dr Jack ułatwiał śmierć ludziom z zaburzeniami psychicznymi, cierpiącym na chorobę Alzheimera, albo na depresję. Czyli takim, których trzeba leczyć, a nie umożliwiać im samobójstwo.
Dlaczego przeciwnicy eutanazji nienawidzą, a media kochają Kevorkiana? Bo jest zwierzęciem medialnym. Ma wyrazistą osobowość, kontrowersyjne poglądy. Na jedną z rozpraw przychodzi przebrany za Thomasa Jeffersona. Na inną – zakuty w dyby. Pisze książki, maluje. Obrazy ze śmiercią w tle. Na przykład takie, na których człowiek zjada swoją własną głowę. Jedne są mroczne i czarno-białe, inne – kolorowe, intrygujące, przyciągające uwagę. Kiedyś, podczas wywiadu telewizyjnego, opowiada o swoich najbarwniejszych płótnach: „Patrzysz na to, jest to kolorowe, więc lubisz na to patrzeć. Ale nienawidzisz tego, co widzisz. I to jest interesujące…”
Za pomoc przy samobójstwach nigdy nie bierze pieniędzy. – Żyję tanio. Nie jem dobrze, nie ubieram się dobrze, nie jeżdżę drogimi autami, a na oficjalne spotkania zakładam, zamiast drogiego garnituru, podróbkę Armaniego za 50 dolarów – żartuje.

To pacjent decyduje
Jest maj 1996 r. Amerykański dziennikarz Andy Rooney mówi o kontrowersyjnym lekarzu w popularnym programie „60 minutes”. Przedstawiając osobę niezwykłego gościa, Rooney ironizuje: „Powiedziano mi, że „Doktor Śmierć” chce ze mną rozmawiać. Zastanawiam się, dlaczego? Jedyną dolegliwością, z jaką się borykam, jest przeziębienie…”. W tym samym programie na wizji pojawia się Kevorkian.
Energiczny, szczupły mężczyzna, o drapieżnym i zdecydowanym spojrzeniu. Pewny swoich racji i argumentów. Zapytany o to, jak – jego zdaniem – ludzie chcieliby umierać, odpowiada, że większość najpewniej wybrałaby atak serca we śnie. O swojej walce o prawo do eutanazji dla osób świadomych i przytomnych mówi: „To pacjent decyduje, kiedy jest najlepszy czas na to, żeby odejść. Jest moim obowiązkiem ocenić sytuację. Zdecydować, czy to, czego chce pacjent, jest medycznie uzasadnione. Myślę, że ponad połowa lekarzy popiera to, co robię, może nie lekarzy katolickich, może nie baptystów, ale myślę, że jest ich wielu.”
– Eskimosi ludzi starych i niedołężnych wrzucali pod lód. To oburzające i nie do przyjęcia. Ale my robimy to samo. Nieprzytomnych pacjentów w szpitalach głodzimy na śmierć. To dopiero jest nieludzkie – argumentuje swoje poparcie dla eutanazji Kevorkian.
Jednak „Doktor Śmierć” zabiera głos nie tylko w kwestiach dotyczących eutanazji i, jak to nazywa „usankcjonowanych prawnie samobójstw”, o prawo do których walczy. Kevorkian zajmuje również stanowisko w spawie aborcji. Jest jej zagorzałym zwolennikiem. – Ciało kobiety to jej wybór. Zarodek nie jest równy matce, która go nosi. Dlatego uważam, że każda kobieta powinna mieć wybór, jeśli chodzi usunięcie ciąży, bądź urodzenie dziecka – podkreśla stanowczo.

Nie ma zgody na samobójstwo
Za swoje asysty przy śmierci, Kevorkian cztery razy staje przed sądem z zarzutami o zabójstwo. I cztery razy zostaje uniewinniony. Jego procesy to pożywka dla mediów. Za każdym razem ściągają pod sąd zagorzałych przeciwników lekarza, którzy, w czasie rozpraw, organizują głośne pikiety przeciwko niemu.
Ale doktor walczy nie tylko z oskarżeniami przeciwko sobie, chce zmienić podejście Amerykanów do, jak to nazywa, „godnej śmierci”, chce także zmienić prawo… Uważa, że ludzie poważnie chorzy i cierpiący powinni mieć prawo decydować o tym, kiedy zakończyć swoje życie. Mimo burzy w mediach i ogromnego rozgłosu, nie udaje mu się to. W 1997 r. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzeka, że Amerykanie, którzy zamierzają popełnić samobójstwo – ale nie są w stanie tego fizycznie uczynić – nie mają konstytucyjnego prawa do zakończenia swojego życia.
Doktor Śmierć idzie więc o krok dalej. W 1998 r. przedstawia w programie „60 minut” nadawanym w telewizji CBS film, który pokazuje śmierć cierpiącego na chorobę Lou Gehriga Toma Youka. Tym razem to nie chory jednak naciska w maszynie Kevorkiana „guzik śmierci”. Robi to sam lekarz. I staje po raz piąty przed sądem. W marcu 1999 r. sąd w Michigan skazuje „Doktora Śmierć” na wieloletnie więzienie (od 10 do 25 lat) za tzw. morderstwo drugiego stopnia. Kevorkian odbywa wyrok w Michigan. 1 czerwca 2007 r., po ponad 8 latach w więzieniu, zostaje zwolniony za dobre zachowanie. Wzięto też pod uwagę jego wiek i to, że sam zbliża się już do kresu swojego życia.

Ela Prochowicz

Redakcja Magazynu
Polecamy

Powiązane Artykuły