– mówi JOANNA JODEŁKA, autorka kryminałów, w tym wydanej właśnie „Wariatki”, w rozmowie o recenzentach, pewnym szpitalu i aptece, Agacie Christie oraz wsparciu między kobietami.
MARCIN WILK: – Podobno teraz wszyscy czytają opinię na lubimyczytac.pl. Sprawdzałem przy tej okazji Joannę Jodełkę i, muszę przyznać, jeśli chodzi o ostatnie trzy książki, to z roku na rok jest coraz lepiej. „Wariatka” ma 7/10. Nieźle. Czytasz w ogóle takie recenzje?
JOANNA JODEŁKA: – Idealnie dla siebie rozwiązałam problem czytania, czy raczej nie-czytania recenzji własnych książek. Czytam, ale te które zostaną mi podesłane. Przez Zosię z wydawnictwa, przez koleżankę, przez blogerów – a że osoby te oczywiście nie chcą mi zrobić, przykrości, podsyłają tylko entuzjastyczne wpisy, a ja jestem cała w skowronkach i radosna z tego powodu. W oczy też ludzie mówią tylko dobrze, więc jest się z czego cieszyć na co dzień.
Sprytnie to rozegrałaś!
Wracając jednak do portali opiniotwórczych – podobno znawcy tematu mówią, że dostaję dobre oceny. I uff… kamyk z serca, bo nie dla siebie przecież piszę! Żeby nie było, przeczytałam też jakąś złą opinię, ale sprawdziłam, co autor recenzji recenzuje pochwalnie i tu się rozmijaliśmy z gustem, bardzo. I dobrze! Różnijmy się pięknie i mocno! jak napisał Norwid. Ot, cała sztuka.
Dobrze powiedziane.
Tak, choć ja przy tej okazji jeszcze taki mały apel bym miała: Nie bójmy się wystawiać dobrych ocen, maksymalnej ilości gwiazdek, jeśli coś nam się podoba, to nic złego się zachwycać. Apeluję, bo nijak nie mogę zrozumieć dlaczego „Imię róży” ma na przykład osiem gwiazdek a nie dziesięć; „Przeminęło z wiatrem” też i – jak teraz zerkam – „Zwierzenia klowna” i „Lalka po siedem” – wszystko za mało. W szkole dzieci też niech dostają więcej szóstek, dobrze jest chwalić.
Poszedł Twój apel w świat, tymczasem moje pytanie o czytanie cudzych opinii dotyczyło czegoś więcej. Chodzi o to, czy czytelnicy mają wpływa na to, jak i o czym piszesz.
Oczywiście nie są mi obojętne uwagi, jakie dostaję. Rozmawiam przecież o moich książkach z czytelnikami w bibliotekach, co uwielbiam, i na wieczorach autorskich. Czasami się jakaś dyskusja wywiąże. Poza tym mam paru bardzo prywatnych recenzentów, którzy czytają na bieżąco, gdy piszę. Na nich, jak na królikach doświadczalnych, sprawdzam, czy udaje mi się wodzenie za nos. Podpytuję ich, czy przeczuwają, co się wydarzy, czy domyślają się końca… Szczególnie było to ważne przy „Kryminalistce”, przy której bardzo musiałam się powstrzymywać, żeby samej się nie wygadać.
To teraz też jeszcze nie mów.
Nie mówię. Powiem za to, że zmieniłam też odrobinę fabułę „Kamyka” – na żądanie, a właściwie za grube pieniądze! Przeznaczyłam bowiem na aukcję charytatywną nazwisko płatnego zabójcy z książki, którą właśnie pisałam. Jakież była moja radość, gdy sporą sumę położył Krzysztof Grabowski o znanym pseudonimie Grabaż – pasował jak ulał, tylko uczyniłam go bardziej poprawnym ortograficznie. Na aukcji tej pojawił się również mocno spóźniony Czarny, który machając wachlarzem banknotów przed moim nosem zażądał własnego udziału w powstającej historii. Dowód w „Kamyku” jest, że się sprzedałam. W słusznej sprawie, mówię w obronie własnej.
Muszę w tym momencie spytać, jak wygląda praca nad książką. Słyszałem o tablicy, o tym, że rozpisujesz wszystko? Opowiedz o tym, proszę – najlepiej na przykładzie „Wariatki”.
„Wariatka” to dobry przykład. Już przy „Kryminalistce” prawie zwariowałam, popadając w rozdwojenie jaźni. Gdy byłam przy końcu tej ostatniej historii, odwiedziła mnie koleżanka i zobaczyła wielkie kartki porozrzucane na podłodze. Kazała mi to uwiecznić, bo ją to przeraziło. Niedawno sobie o nich przypomniałam i umieściłam zdjęcie na facebooku. Wiele osób się zainteresowało tym szaleństwem.
Wcale się nie dziwię.
Wypisuję z reguły hasła i strzałki kolorowymi mazakami. To mój plan gry. Potrzebny szczególnie gdy akcja dzieje się na kilku płaszczyznach. W przypadku „Wariatki”, w książce na bieżąco i w książce, która jest co chwila przytaczana i też tworzy akcję – i tę sprzed dziesięciu lat, i tę w czasie realnym. Galimatias, choć nie do czytania, mam nadzieję, a do napisania, by się to nie plątało, by z siebie płynnie wynikało. (Tu wielkie podziękowania dla czytelników testowych moich kochanych – Magda, Ewa, Kasia – to o Was!, ponieważ to one upewniały mnie w trakcie, że nic się nie miesza i jest czytelne). Co do kartek jeszcze, to usłyszałam, że nie ich widok jest najdziwniejszy, tylko to że dla pobocznego widza to ja potrafię (ja sobie z tego nie zdaję sprawy) przez godzinę patrzeć na cztery nazwiska i sześć kresek. Bez ruchu. Ale co tam się dzieje wtedy w głowie, to nikt nie wie. Może i dobrze.
Zapytam więc o dokumentację. Czy konsultujesz z kimś specjalistyczne materie? I czy na przykład podczas pisania „Wariatki” szpital stał się Twoim drugim domem?
Szpital i apteka, bo Wariatka jest specjalistką od proszków przecież. Ja nie jestem. Do apteki chodzę i byłam w dwóch różnych szpitalach psychiatrycznych, w Siedlcach, i w Poznaniu. Rozmawiałam tam z przemiłymi lekarzami, ale bez narzucania się, nie byłam tam ciągle, tylko kilka razy. Usłyszałam też kilka historii, zapytałam o kilka chorób, od przemiłej pani psychiatry dostałam potrzebne książki, parę zamówiłam, żeby się podszkolić. A potem… To już tylko szpital miałam w głowie. Pamiętam, że sama chciałam już z niego wyjść, wściekając się, że tkwię tam na własne życzenie. Reszta akcji dzieje się w drugim dla mnie wrogim miejscu, czyli galerii handlowej. Jedną i drugą przestrzeń uważam za sztuczną i surrealistyczną. Mogłam oszaleć, ale chyba tylko się namęczyłam, tęskniąc na wolnym powietrzem. Mnie się bardzo udziela klimat, który mam w głowie. Nie raz wyszłam w bluzie na śnieg, bo akcja się latem działa. Przy „Wariatce” obiecałam sobie, że następna fabuła będzie płynąć w chmurach, na przestworzach jakiś, a nie w pomieszczeniach zamkniętych.
Bohaterką „Wariatki” jest Joanna, pisarka. Cóż za zbieg okoliczności!
Zbieg okoliczności? Ha! Nie! Zabieg raczej przemyślany, który mnie teraz prześladuje pytaniami. Zaczęło sie od „Kryminalistki” i chodziło o to, by jak najbardziej związać czytelnika z główną bohaterką, która na pierwszej stronie przyznaje się, że zabiła dwie osoby.
Zostawmy na razie morderstwo i wróćmy do tego zbiegu okoliczności. Korzystasz z tego swojego autorskiego boskiego prawa, by przerzucać pomost pomiędzy fikcją a rzeczywistością, przemycać jakieś wątki z życia wzięte?
Zawsze związani jesteśmy najmocniej z ludźmi, których znamy, więc jeśli piszę w pierwszej osobie jako ja, i jeszcze sugeruję, że można mnie zobaczyć na zdjęciu, na okładce, to mam nadzieję budzić większe zaufanie i współczucie. Taki wybieg! Ale poza tym powierzchownym opisem, zbliżonym do mnie, to jest to od początku do końca wymyślona historia… I nie ma związku ze mną, no może powtarzająca się w rodzinie rada „Romans jakiś napisz lepiej”, na który reagowałam znacznie bardziej nerwowo niż moja bohaterka, choć ona też się wścieka. Co śmieszne przez to powtarzanie nawet się z taką myślą oswoiłam i może melodramat jakiś w chmurach… Kiedyś. Jakaś odmiana by się przydała: kryminały zawsze się dobrze kończą raczej, a taki melodramat – niestety.
Ale za to co po drodze się dzieje… Wracając jeszcze do poprzedniego pytania: Twoja bohaterka mówi, że podpisała umowę na pierwszą książkę z automatu. Potem chyba było już lepiej. Wiem, że to pytanie trochę branżowe – ale jak to było u Ciebie? Żyjesz już z pisania?
Czy da się z tego żyć? – to podstawowe pytanie, które pada zawsze, absolutnie zawsze. Ot, ludzka ciekawość widocznie. A ja powtarzam, ja ciągle jeszcze nie, choć jest coraz lepiej. Problem w tym, że od pisana człowiek się uzależnia jak od narkotyków, tak myślę. I bez względu na koszty – przestać nie można. Jakby te światy, historie, ludzie chcieli się ze mnie wydostać za wszelką cenę, nawet jeśli po taniości. Czasami mnie to przeraża.
A sukcesy Cię przerażają też, bo czytelnicy oczekują jeszcze więcej, czy raczej odblokowują, dają energię?
Mnie sukces nawet najmniejszy – telefon, wiadomość, wpis na facebooku – cieszy jak dziecko. Wtedy wiem, że dla kogoś to jest. Ja składam litery szyfrem jakimś próbuję opisać świat, który jest za moimi zamkniętymi oczami, a ktoś po drugiej stronie druku, odczytuje wiadomość i maluje w głowie własne obrazy snując moją opowieść. Jeśli ta zabawa sprawia przyjemność, to znaczna jej część jest po mojej stronie. A może nawet jeszcze więcej, bo jeśli ktoś mnie powiadamia, że zaspał do pracy, bo czytał w nocy, to on ma jakieś poranne problemy, a ja duże zadowolenie pół dnia. Egoistyczne to, wiem. A poważnie – pisanie to bardzo samotne zajęcie, przez długi czas, więc człowiek bardzo łaknie aprobaty dla tego, co robi, więc jeśli zasłużyłam, proszę mnie chwalić, bo ja siebie samą krytykuje wystarczająco.
Nie krytykuj się i powiedz lepiej, czy dzisiaj łatwiej niż kiedyś jest Ci sięgać po trudne czy odważniejsze tematy?
Pewnie tak. Na przykład w „Kryminalistce” i „Wariatce”, seks jest ważną bronią. Posługuje się nią bohaterka. Uwodzi i wykorzystuje mężczyzn i kobiety. Sceny erotyczne, których jest w tych książkach kilka, były trudne do napisania. Ze względu na język jak i technikalia bardzo łatwo o grafomanię. Bałam i pytałam wielokrotnie podczas pisania i redagowania, czy aby się o nią nie ocieram. Podobno nie jest źle jak na ubogie słownictwo, którym dysponujemy, jak to, że nie chciałam używać wulgaryzmów ani zdrobnień, ani medycznego nazewnictwa. Co pozostaje? Parę czasowników. Namęczyłam się, nakreśliłam, napytałam, co niemiara. Przy pierwszej książce nie miałbym kogo pytać, bo niewiele osób wiedziało, że piszę.
Czytając „Wariatkę”, pomyślałem, że kryminał to jednak nie do końca właściwa kategoria. Raczej thriller.
I „Kryminalistka” i „Wariatka” to według mnie thriller (żałuję, że określenie dreszczowiec przypisane jest filmom klasy B, bo było by fajniejsze, ale niestety trochę śmieszy). Thriller, myślę, bo w thrillerze nie jest ważne, kto zabił, tylko kogo zabiją. I tak jest w przypadku tych książek. Nie mamy do czynienia ze śledztwem, a z zagrożeniem, które czyha na bohaterkę. U nas przyjęło się, że kryminałem nazywana jest każda powieść, gdzie są zwłoki ubite. To chyba niezbyt ścisłe, ale przecież nie ja się nazewnictwem zajmuję, a tym bardziej szufladkowaniem.
Kręci Cię psychologia?
Raczej nie, nie zaczytuję się ani w prasie fachowej, ani poradnikach, za to znam wielu psychologów, a jeszcze więcej ich pacjentów i odkąd pamiętam, interesowały mnie motywacje ludzi – to jakie uwarunkowania lub sytuacje popychają nas do określonych zachowań. Próbuję to zrozumieć, często pytam dlaczego tak. I nad tym się zastanawiam. Znajomość zachowań pomaga mi też w pisaniu, bo wydaje mi się logiczniej, gdy postacie postępują, nawet jeśli robią bezsensownego i beznadziejnie głupiego. Kiedyś też przypięłam do mojej tablicy korkowej taką radę Hitchcocka “Pamiętaj, że każdy nawet postępujący źle, myśli, że robi dobrze”. Pasuje do kryminału, prawda? A i do życia też, łatwiej być wyrozumiałym.
Skoro przy wielkich nazwiskach jesteśmy – kiedyś wskazałaś Agathę Christie jako autorkę, Twoim zdaniem, najlepszego kryminały. Czego się od niej nauczyłaś?
Ciągle się uczę. Przynajmniej raz na rok czytam “I nie zostało już nikogo” albo „Dziesięć Murzynków”. Majstersztyk. Doskonała układanka. Przemyślana. Wstrzemięźliwa. Logiczna i zabawna. Myślę o wyliczance, a nie o dziesięciu trupach, oczywiście. Piszę inaczej, ale bardzo celowo pokierowałam akcją w „Kryminalistce” tak, by stworzyć typową dla Agaty scenę. Większości jej kryminałów taką posiada, to znaczy pokój, w którym wszyscy się gromadzą, ktoś siedzi na kanapie, ktoś stoi przy kominku, wszyscy się znają, wszyscy są mniej lub bardziej podejrzani i odbywa się sąd. Może nie dla wszystkich moja intencja jest tak oczywista, ale to mój taki ukłon w stronę królowej. A dla niektórych czytelników mrugnięcie okiem. Patrzysz… Z czymś ci się to kojarzy?… O tak. Zgadłeś.
Agatha Christie to jedno, a drugie – to fakt, że kolegujesz się z koleżankami po fachu. Zajrzałem na Twojego Facebooka. Dopisujecie sobie komentarze, pokazujecie się na zdjęciach. A to Gaja Grzegorzewska, a to Hanna Cygler. Nie pasuje mi do tego krążąca tu i ówdzie teoria, że kobiety się nie wspierają.
O matko z córką! Kto wymyślił taką teorię? Chyba pustelnik co w jaskini. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Kobiety bardzo, ale to bardzo się wspierają. Zrzeszają się, zakładają fundacje, tworzą festiwale, albo spotykają się na babskich wieczorach i przegadują wszystko po dziesięć razy, żeby się ze sobą podzielić, poradzić, albo wygadać zwyczajne. Mężczyźni mają gorzej, bo oni ze swoimi problemami zamykają sie w sobie, nawet na piwo nie chodzą, tylko biegną samotnie z licznikiem na ręku. A szkoda bo wymieniać poglądy, rozmawiać zwyczajnie z ludźmi trzeba, to pomaga się nam nawzajem rozumieć, a tego nam wszystkim brakuje.
Coś w tym jest.
A wracając do pisarek. Przecież nie da się nie lubić! Jeśli o mnie chodzi, to nie widzę konkurencji na rynku czytelniczym, chyba taki jest podtekst tego pytania. Uważam, że miejsce jest dla wszystkich, trzeba się tylko starać ten rynek poszerzać, by coraz więcej ludzi czytało. A to jest do zrobienia. Im bardziej popularni są pisarze i pisarki, tym lepiej dla wszystkich. A dziewczyny kryminalistki się wspierają, to fakt. Znamy się z wielu spotkań, festiwali. Gaja Grzegorzewska napisała świetną polecajkę na Kryminalistce, Kasia Bonda przyjechała do Poznania na organizowane przeze mnie lato z kryminałem, i napisała największą partię tworzącej się podczas tych spotkań, wspólnie z uczestnikami, książki. Joanna Opiat-Bojarska zaprosiła mnie do swojego panelu czytelniczego przygotowywanego dla bibliotek. Ale nie tylko kryminał. Pisarki piszące tak zwaną literaturę kobiecą stworzyły własny festiwal w Siedlcach. Szacunek dla nieoceniona pisarki, dziennikarki i kobiety Marioli Zaczyńskiej. Mogłabym tak jeszcze przez godzinę, to na oddzielny temat: “Jak to fajnie być pisarką i mieć fajne koleżanki pisarki”. Wspólne pasje łączą ludzi bardzo mocno. A jak jest to jeszcze pasja do wymyślania wyszukanych morderstw…
Co planujesz po „Wariatce”?
I tu jest miejsce, by wspomnieć wymienioną już Hannę Cygler, która lubi mówić o sobie, że pisze romanse, i która ma tyle pomysłów i opowieści do opowiedzenia, że sto lat by nie wystarczyło. I to życie nie nadąża za jej książkami, bo co by się na przykład nie wydarzyło w moim życiu, to na pewno znalazło się w którejś z jej książek. Zawsze tak było i jest. Z Hanią napisałyśmy razem projekt komediowo-obyczajowego serialu o czterech kobietach pisarkach na podstawie jej książki “Złodziejki czasu”. Może kiedyś pokaże się na ekranie. Znajoma wróżka mówiła, że tak.
I dlaczego przywołuję Hanię, bo ona wymyśliła na jakim pomyśle może się opierać część trzecia, czyli kolejna po „Wariatce” i „Kryminalistce”. Nie zdradzę, powiem tylko, że ciarki przeszły mi po karku, z wrażenia. Takie to dobre, podchwytliwe i przekorne… Tak więc i tak się wspieramy, podrzucając sobie pomysły. Powiem tylko, że będzie to kontynuacja, i będzie to zupełnie nowa, oddzielna, zupełnie inna historia Joanny pisarki kryminałów.