Jakie jest wielkie „Miasto”, o którym pisze Dean Koontz? Ma ono swoje blaski i sukcesy, za którymi stoją konkretni ludzie, ale pełne jest również tajemnic oraz strachu. Jak widzi je Jonah Kirk?
Poznawanie nowych ludzi wiąże się z ryzykiem. Nigdy nie wiemy bowiem, z kim przyjdzie nam się zadawać i w jaki sposób dany człowiek zmieni nasze życie. Dobrze widać to na przykładzie historii pewnego muzycznego geniusza, który wpada w niebezpieczne towarzystwo.
Jonah Kirk dorastał w niezwykłej rodzinie. Jego matka jest wybitną śpiewaczką, a dziadek światowej sławy pianistą. Trudno w takiej sytuacji stronić od muzyki. Jonah również jest utalentowany, choć lepiej byłoby go nazwać muzycznym geniuszem. Dopiero zaczyna on odkrywać swoje możliwości i zdobywać życiowe doświadczenie. Przy okazji wpada jednak w niezbyt dobre towarzystwo. Co ciekawe, dzięki temu incydentowi udaje mi się nie tylko zyskać wrogów, ale i prawdziwych przyjaciół.
Dean Koontz w niewiarygodny sposób łączy w sobie wszystkie skrajne cechy, jakie tylko mogą się kryć w mieście. Jest ono nie tylko beztroskie i poważne, ale i nostalgiczne, odważne, przerażające oraz bardzo tajemnicze.
Styczeń 1967 roku przyniósł kolejną tragedię, kiedy to trzej astronauci – Virgil Grissom, Edward White i Roger Chaffee – spłonęli w pożarze kapsuły statku Apollo podczas ćwiczeń na przylądku Canaveral. Ich przerażająca śmierć nadała ton rozpoczynającemu się rokowi.
Później nadeszło słynne Lato Miłości, dziesiątki tysięcy ludzi zjechało do Haight-Ashbury w San Francisco, by tworzyć tam komuny, słuchać koncertów rockowych i oddawać się miłości, a nie wojnie. Nazywali to Przystanią Hipisów i chcieli dać początek nowemu, lepszemu światu, lecz pod koniec lata przestępczość w Haight-Ashbury rosła w zastraszającym tempie. Szpitalne oddziały ratunkowe były pełne ludzi nafaszerowanych zanieczyszczonym LSD, przypadki przedawkowania były tak liczne, że przybrało to rozmiary epidemii. Zmieniła się również muzyka, od radosnego San Francisco Scotta McKenziego, który namawiał do noszenia kwiatów we włosach, przeszła do mrocznej pochwały narkotycznej psychozy w The End The Doors z charakterystycznym głosem organów, pełnym grozy i szaleństwa. Grupa Buffalo Springfield nagrała proroczy i niepokojący utwór For What It’s Worth, w którym śpiewała o przemocy na ulicach: „Tam się coś dzieje (…) Tam jest człowiek z bronią”.
Tego samego lata w Detroit wybuchły najgorsze zamieszki w historii kraju. Zginęło trzydzieści osiem osób, a całe kwartały tego miasta legły w zgliszczach. Jednocześnie nasilały się działania wojenne w Wietnamie.
Ku memu rosnącemu zdumieniu Tilton od wielu miesięcy nie pojawiał się moim życiu. Nie widziałem też więcej Fiony Cassidy ani Lucasa Drackmana, czułem jednak, że nie zniknęli na zawsze. W zestawieniu z tym, co przeżyłem w ciągu ostatniego roku, ten spokój wydawał się podejrzany, jakby miał uśpić moją czujność i pozbawić obaw. Po jakimś czasie stał się też nużący, bo człowiek uzależnia się od poczucia zagrożenia i niezwykłości tak samo, jak od prawdziwego narkotyku.
fragment książki „Miasto”
Źródło: Wydawnictwo ALBATROS