W „Mam talent“ oczarował Polaków akordeonem. Jego debiutancka płyta osiągnęła status potrójnej platyny, a na nowej gościnnie zaśpiewała Kayah. Marcin Wyrostek to nowe odkrycie polskiej sceny muzycznej
Piszą o Tobie: „Marcin Wyrostek, ten który czaruje akoredonem“. Czujesz się czarodziejem?
Marcin Wyrostek: Myślę, że to sama muzyka czaruje publiczność. Za pomocą dźwięków możemy malować przeróżne obrazy, klimaty, nastroje… W dzieciństwie uczono mnie takich rzeczy jak crescendo, diminuendo, akcent, dynamika itp. To są narzędzia, którymi posługuje się każdy kompozytor czy wykonawca. Teraz staram się to inaczej rozumieć. Na naszej nowej płycie wraz z zespołem Coloriage staramy się właśnie „malować” dźwiękiem. Jest mi bardzo miło, jeżeli ktoś stwierdza, że czaruję za pomocą akordeonu. To dla mnie duży komplement.
Skąd fascynacja właśnie tym instrumentem?
W mojej rodzinie jest wielu muzyków, nawet mój dziadek grał na grzebieniu, czy na liściu (śmiech). Kiedyś dziadek kupił mojemu tacie akordeon, sprzedał wtedy krowę, aby nabyć instrument. Mój tato do dzisiaj czynnie gra na klarnecie, saksofonie, akordeonie i to właśnie dzięki niemu rozpoczęła się moja przygoda z muzyką. Kiedy miałem 5 lat dostałem od taty pierwszy akordeon, nawet miałem już wtedy mój pierwszy występ – w przedszkolu.
Cieszy Cię fakt, że akordeon dzięki tobie zyskał nowe oblicze?
Jestem bardzo podbudowany tym, że ludzie tak bardzo pozytywnie reagują na muzykę akordeonową. Cieszę się, że na moje koncerty przychodzą osoby w różnym wieku, dzieci i ich rodzice, młodzież, jak i osoby starsze. To jest dowód na to, jak uniwersalny jest akordeon – nie istnieje tutaj żadna bariera wiekowa. To jest olbrzymi zastrzyk adrenaliny dla mnie, aby stale propagować akordeon jako koncertowy, szlachetny, a zarazem nowoczesny instrument.
Zdradzasz czasem akordeon? Grasz na innych instrumentach?
Czasami mi się to zdarza. Kiedy pracuję nad aranżami sięgam wtedy do klawiatury sterującej MIDI, to coś w rodzaju cyfrowego pianina. Mam także marzenie, aby opanować kiedyś grę na trąbce, przynajmniej w podstawowym stopniu. Uwielbiam brzmienie tego instrumentu, zwłaszcza gdy gra się z tłumikiem.
Czy spodziewałeś się tak dobrego przyjęcia twojej debiutanckiej płyty?
Nikt się tego nie spodziewał. Gdy poruszaliśmy z wydawcą temat wielkości nakładu to była wtedy mowa o 2-3 tysiącach sztuk. Tymczasem, tylko do tej pory (połowa listopada – przyp.red.) sprzedało się 40 tysięcy płyt. Płyta pokryła się potrójną platyną. Ponadto, dostałem dwie nominacje do Fryderyków 2010 i do nagrody TOPrendy 2010. W najśmielszych snach nie marzyłem o takim sukcesie.
Dobrze wspominasz „Mam Talent”? Zdecydowałbyś się znów pójść taką drogą promocji?
Oczywiście, że tak. Bez zastanowienia. Nie pochodzę z zamożnej rodziny, ani nie mam żadnych znajomości w przemyśle fonograficznym. Udział w programie dał mi wiele możliwości i to bez żadnej protekcji. Jest to bardzo satysfakcjonujące, kiedy samemu, przede wszystkim ciężką pracą, coś się osiąga. Myślę, że takie programy to świetny sposób na promocję. Dają szansę każdemu kto chce pokazać swój talent, swoją pasję, umiejetności.
Skąd wziął się pomysł na nową płytę?
Nowa płyta, czyli „Marcin Wyrostek & COLORIAGE” powstała impulsywnie i myślę, że bardzo naturalnie. Z projektem Coloriage gram już ponad 6 lat. W marcu tego roku graliśmy koncert w Kłodzku. Jak zawsze przed koncertem sporządziłem listę utworów, które mieliśmy zagrać tego dnia i wtedy, spoglądając na nią pomyślałem, że byłby to świetny materiał na płytę, bo jest przede wszystkim dojrzały. Od tamtego momentu ruszyły prace nad nią.
Jak doszło do twojej współpracy z Kayah?
Spotkałem Kayah na gali Fryderyków 2010. Nieśmiało zapukałem do jej garderoby, było tam bardzo dużo osób: Kayah, Iwonka Zasuwa, jej chórzystka, członkowie Royal Quartet, menedżer… Oczywiście wtedy nikogo z nich nie znałem. Byłem strasznie zestresowany i dodatkowo speszony obecnością wszystkich, którzy tam byli, ale po prostu powiedziałam Kayah, że byłbym zaszczycony, gdyby wybrała mnie na akordeonistę do swojego zespołu, na koncert lub płytę, gdyby kiedykolwiek muzyka tego rodzaju potrzebowała. Poprosiłem, żeby o mnie pamiętała. Minęło pół roku i jesienią 2010, dostałem zaproszenie do wspólnego występu z Kayah! Cieszyłem się jak małe dziecko.
„Jovano Jovanke” – to jedyny śpiewany i bardzo wyjątkowy utwór na płycie. Jaka jest jego historia
„Jovano, Jovanke” jest bardzo smutnym utworem. Tekst opowiada o nieszczęśliwej, niespełnionej miłości, kochankowie są od siebie rozdzieleni przez matkę dziewczyny, tytułowej Joanny. Klimat, który stworzyła tutaj Kayah, jest niepowtarzalny. Ta bałkańska piosenka jest moim zdaniem jedną z najpiękniejszych melodii ludowych, jakie znam i jej udało się wydowbyć całą magię z tego utworu. Istny czad!
Była też jedna ciekawa historia związana z tym utworem. Wybrałem się kiedyś do Teatru Roma na występ, był to koncert charytatywny, z którego dochód przeznaczony był na pomoc dzieciom z Gruzji, występowali m.in. Andrzej Piaseczny, Stanisław Soyka i Kayah właśnie. W przerwie koncertu przywitałem się z nią na zapleczu, zapytała mnie wtedy spontanicznie, czy mam gdzieś w pobliżu akordeon. Pojechałem szybko do hotelu po instrument, wpadłem w ostatniej chwili na scenę i zagraliśmy wtedy „Jovano, Jovanke”. Zupełnie bez próby i ku zaskoczeniu organizatorów. Wytworzył się wtedy niesamowity klimat… Po koncercie nikt nie chciał uwierzyć w to, że nasz występ był zupełnie przypadkowy.
Rozmawiała: Joanna Jałowiec