Niektórzy śmieją się z Koreańczyków, że budują stadion na cztery imprezy. Ale śmiać się nie ma z czego, przynajmniej już latem tego roku nie będą mieli problemu z bezużytecznym białym słoniem o pojemności bliskiej liczbie mieszkańców.
Zwykle przy okazji Igrzysk Olimpijskich główny stadion jest źródłem dwóch kontrowersji. Po pierwsze, kto z niego skorzysta po imprezie? Po drugie, jak można wydać tak wiele na coś, co potem będzie stało puste. W przypadku rozpoczynających się dziś Igrzysk w Pjongczangu żadna z tych wątpliwości nie występuje w tradycyjnej formie, ale zastąpiła je inna: jak można wydać tak wiele na tymczasowy stadion?!
Uproszczone, choć nie pozbawione racji, rozumowanie krytyków jest takie: Koreańczycy zbudowali stadion, który będzie istniał tylko dla czterech imprez. A że kosztował aż 116 miliardów wonów (a więc 360 mln zł), wychodzi 90 milionów złotych na jedną imprezę. Takie nagłówki świetnie się sprzedają nie tylko w Polsce czy USA, ale też w samej Korei Południowej.
Plan był inny
Tyle że kwestia stadionu w Pjongczangu jest znacznie bardziej skomplikowana. Gdy koreańskie miasto zgłaszało swoją kandydaturę do organizacji Igrzysk Olimpijskich 2018 – już trzecią, dodajmy – planowano zbudowanie czegoś zupełnie innego.
Miasto na północy Korei Południowej zaproponowało przebudowę malowniczo położonego Alpensia Stadium na obiekt olimpijski mieszczący aż 60 tysięcy widzów. Oczywiście po Igrzyskach miałby wrócić do dzisiejszego rozmiaru, ok. 11 tys. miejsc.
To rozwiązałoby pierwszy problem aren olimpijskich: po imprezie wykorzystanie byłoby zapewnione, ponieważ już dziś stadion gości tak mecze piłkarskie, jak skoki narciarskie. Drugi problem pozostałby za to bez zmian, tj. przeobrażenie małego obiektu, do tego położonego na trudnym terenie, w 60-tysięcznik, byłoby koszmarnie drogie.
Duchy niedalekiej przeszłości
Mało tego, Koreańczycy wciąż mają świeżo w pamięci skandal związany z Igrzyskami Azjatyckimi 2014, które odbyły się w Inczonie. To miasto znane jeszcze z czasów Mistrzostw Świata 2002, na które powstał piękny, lecz mało praktyczny moloch, stadion Munhak. Ale zamiast wykorzystać go w 2014 jako arenę otwarcia/zamknięcia igrzysk, w Inczonie zbudowano jeszcze jeden bardzo drogi i mało użyteczny stadion.
Tym razem z identyczną obietnicą, jaką pierwotnie złożono w Pjongczangu: że po Igrzyskach zostanie częściowo rozłożony, a z pojemności 60 tys. zostanie tylko 25-30 tysięcy wpisane w piękny park. Pomysł ciekawy, ale z realizacją wyszło bardzo nieciekawie. Stadion okazał się nie tylko bardzo drogi, ale też do dziś nie zdecydowano się na wspomnianą rozbiórkę. Byłaby bardzo droga, a do tego nie ma pomysłu, co zrobić z usuniętymi elementami. To zresztą powracający problem „częściowo tymczasowych” stadionów. Borykały się z nim austriackie miasta po Euro 2008.
Efekt? W Inczonie stoi stadion za 480 mld wonów (dziś 1,5 mld zł). Od 2014 roku jest pusty i przynosi kolosalne straty. To jeden z powodów, dla których w Pjongczangu zapadła decyzja o zmianie strategii na stadion, który zniknie całkiem po Igrzyskach 2018. Był też kolejny: główny stadion miałby służyć również sportowi, a nie tylko ceremoniom. Przeobrażenie go z wielkiej sceny w arenę narciarską byłoby logistycznie nie do przejścia.
Padło na pentagon
I tu pojawia się obecny obiekt, na którego budowę zdecydowano się dopiero w 2014, trzy lata po wyborze Pjongczangu gospodarzem. Pojemność spadła z deklarowanych 60 do 40 tysięcy widzów. Zlikwidowano dotychczasowy stadion lekkoatletyczny (nowy powstał w innym miejscu) i na jego obrysie rozpoczęła się budowa. Trwała sporo, bo aż 22 miesiące. Jak na tymczasowy obiekt – długo.
© Pyeongchang Winter Olympic Games
Rzecz w tym, że stadion wcale nie będzie do końca tymczasowy. Dziś jego główna, wschodnia trybuna, ma aż 7 pięter, ale po Igrzyskach Olimpijskich i Paraolimpijskich aż trzy z tych pięter zostaną. Powstanie w ten sposób duży pawilon, w którym planuje się m.in. stworzenie muzeum upamiętniającego wydarzenie.
Znikną całkowicie cztery pozostałe trybuny. By nie mnożyć kosztów organizatorzy zredukowali pojemność jeszcze bardziej, z 40 do ostatecznej liczby 35 tys. miejsc. Powierzchnia użytkowa spadła z 58 do 55 tys. m2.
Pięciokątny kształt to z jednej strony ukłon dla pięciu kół i wartości olimpijskich, ale z drugiej rozwiązanie praktyczne. Ponieważ nie ma konieczności dopasowania sceny do wielkości potencjalnego boiska czy bieżni, to zapadła decyzja o zamkniętym układzie i prostej, jak najtańszej konstrukcji.
© Pyeongchang Winter Olympic Games
Będzie zimno
By dodatkowo ciąć koszty, zapadła decyzja o rezygnacji z dachu czy systemu ogrzewania stadionu. To bardzo problematyczne podejście, które doraźnie rozwiąże 40 dmuchaw i 18 ogrzewanych pomieszczeń, a do tego koce i płaszcze przeciwdeszczowe przewidziane dla widzów. Ponieważ jednak elewacja jest przewiewna i nie ma dodatkowych barier na koronie stadionu, osoby zasiadające przez cały czas trwania ceremonii na górnych trybunach mogą szczególnie dotkliwie odczuwać zimno.
Tak drogo, a jednak tak tanio
Nie można mieć wątpliwości: stadion w Pjongczangu nie jest modelowym rozwiązaniem. Mógłby nim być, gdyby utrzymano planowany budżet 63,5 mld wonów. Przy poziomie 116 miliardów jest naprawdę drogo. Do tego stadion powstały tylko na cztery wielkie imprezy nie zaoferuje gościom podczas tychże imprez odpowiedniego komfortu.
A jednak ma podstawową zaletę: niedługo go nie będzie. Jest to zaleta nie do przecenienia, ponieważ pozostałe areny tych samych igrzysk mają rocznie generować stratę w wysokości 14 mld wonów (44 mln zł)! I to tylko w wypadku osiągnięcia szacowanych przychodów, o co wcale nie będzie łatwo.
Źródło: Stadiony.net