To nie męskie prostytutki. Ani panowie do towarzystwa, jakich coraz więcej można znaleźć w sieci. To prawdziwi żigolacy – tak przynajmniej o sobie mówią. Utrzymankowie.
Nie skaczą z kwiatka na kwiatek, z jedną kobietą potrafią spotykać się latami. Albo mają dwie – trzy stałe klientki, o które się troszczą. Od „normalnego” związku ich relacje różni tylko jedno – kobiety, z którymi są, płacą im za to duże pieniądze. Za „bycie”, nie za seks.
Krok po kroku
„Zostanie żigolakiem może nie być proste.
– Pierwsza rzeczą, jaką musisz zrobić, jest zadbanie o wizerunek. Wybierz się do fryzjera, by porządnie się ostrzyc. Zalecane jest także usunięcie włosów z pozostałych części ciała, włosy łonowe powinny być możliwie jak najkrótsze, natomiast włosy z pośladków i spomiędzy pośladków trzeba zupełnie usunąć.
– Przeglądnij swoją garderobę i wybierz kilka przyzwoitych ubrań. Musisz wyglądać na faceta z klasą, który odnajduje się w każdej sytuacji.
– Następnym krokiem jest zdobycie klientów. Jest wiele sposobów, by to zrobić. Możesz kręcić się w pobliżu miejsc, gdzie przebywają zamożne kobiety, ale możesz także skorzystać z niewyczerpanych możliwości Internetu.
– Nieco trudniejszym, ale za to przyjemniejszym sposobem na zarobienie dużych pieniędzy, jest wyjazd za granicę i świadczenie usług paniom uprawiającym modną obecnie seksturystykę. Zapoznaj się ze zwyczajami mieszkańców kraju, który wybrałeś i dopasuj się do nich lub po prostu udawaj, że jesteś jednym z nich. Zatrudnij się w miejscu, gdzie będziesz miał styczność z turystkami z innych krajów i zaprezentuj swoją ofertę. Musisz być jednak dżentelmenem. Bycie atrakcyjnym i uroczym z pewnością nie zaszkodzi. Większość kobiet chętnie „pomoże” finansowo młodemu, atrakcyjnemu mężczyźnie.
– Pamiętaj, że kobiety nie zawsze oczekują seksu, a jeśli już, to nie może to być „sam seks”. Kobiety chcą być odpowiednio traktowane, pragną rozmowy i przyjaźni. Seks jest dla nich tylko uzupełnieniem, dodatkiem.”
Powyższy fragment tekstu to część przewodnika „jak zostać prawdziwym żigolakiem”. Choć banalny i nieco modyfikowany w sieci na dziesiątki sposobów, trzyma się jednak pewnych zasad wyznawanych przez utrzymanków. Bądź atrakcyjny, dbaj o ciało, bo to twoje narzędzie pracy i dopieszczaj kobiety, Bo to twoi pracodawcy.
Jak w bajce
Artur nie spotkał jeszcze miłości swojego życia. To znaczy, kiedyś wydawało mu się, że spotkał, ale później okazało się, że niekoniecznie. „Miłość” go zdradziła i wpadła z innym. Dziś wspomina to z grymasem irytacji na ustach. Od tego czasu żyje hołdując zasadzie, że „nic nie jest prawdziwe, jeśli chodzi o uczucia”.
Artur jest wysokim brunetem, z dużymi brązowymi oczyma, wysportowaną sylwetką i uroczym, nonszalanckim uśmiechem. Skończył studia w Krakowie, od prawie ośmiu lat pracuje jednak za granicą, głównie w krajach hiszpańskojęzycznych. Dużo podróżuje. Po Europie, Ameryce Łacińskiej, ostatnio po Azji. Tego wymaga praca. Ale też ta sama praca daje dużo swobody. Jest konsultantem w jednej z dużych amerykańskich korporacji działającej w sferze nowych technologii. I utrzymankiem. To jego druga praca.
„Zarabiałem całkiem nieźle, nieźle, żeby się utrzymać na przyzwoitym poziomie, ale już nie na tyle dużo, żeby spełniać wszystkie swoje zachcianki, jak wypady w egzotyczne miejsca, do luksusowych hoteli, bardzo markowe ubrania i równie markowy sprzęt, głównie fotograficzny.”
Jak przyznaje, nigdy specjalnie mu to nie przeszkadzało. A okazja na dodatkowe zachcianki pojawiła się sama. A jeśli coś pojawia się samo i jest dobre, to tylko idiota pozwoli temu odejść.
„Jakieś półtora roku temu, na jednym ze służbowych spotkań, poznałem piękną i uroczą kobietę. Jest Japonką. Ma 43 lata, dwoje dzieci i od kilku lat jest rozwiedziona. Poza tym, jest właścicielką sieci sklepów odzieżowych, bardzo dobrze sytuowaną. Ale samotną.
Tak się złożyło, że spędziliśmy ze sobą sporo czasu. Najpierw na bankiecie, następnego dnia na lunchu. Zwykłe, miłe rozmowy. Bez podtekstów. Kiedy rozstawaliśmy się, wymeldowując się z hotelu, moja towarzyszka zapytała wprost, czy nie szukam kobiety, z którą chciałbym się związać. „Jesteś młody, bardzo atrakcyjny i bardzo miły. Podobasz mi się, a wydaje mi się, że i ja podobam się tobie. Co byś powiedział, gdybym zaproponowała ci spotkania dla przyjemności?” – powiedziała wprost.”
Artur był zaskoczony takim obrotem spraw, zwłaszcza, że podobne sytuacje widział do tej pory jedynie w filmach i nie myślał, że coś takiego przytrafi się akurat jemu. Ale odpowiedział: „tak”.
„Co mogę powiedzieć. Od ponad roku żyję jako utrzymanek i bardzo mi się to podoba! Układ mamy jasny: spotykam się tylko z nią, wtedy, kiedy ona ma czas. Zrezygnowałem z dodatkowych obowiązków w firmie, żeby być bardziej dyspozycyjnym. Opłaciło mi się to. Moja pani, nazwijmy ją na potrzeby tej rozmowy, Evą, opłaca mi mieszkanie i hotele, w których zatrzymuję się w czasie pracy i podróżując za nią. Przy każdym spotkaniu dostaję od niej bardzo wartościowy prezent: ubrania, perfumy, sprzęt. No i same wyjazdy. Zwykle na kilka dni w miesiącu, ale do najwspanialszych miejsc na świecie. Kuba, Maledywy, Hongkong. Trochę żyję jak w bajce. Tym bardziej, że Eva jest bardzo atrakcyjną kobietą. I ma tak naprawdę jedno wymaganie: nie mogę spotykać się z nikim, kiedy z nią jestem. Jestem w stanie je spełnić, bez żadnych problemów. Warunek z mojej strony? Eva nie może się we mnie zakochać. Tutaj też stawiam sprawę jasno. Jest dobrą kobietą, ale nie widzę się z nią za dwa, trzy lata. Nie chciałbym jej jednak skrzywdzić, dlatego taki warunek. I ona to rozumie. Oboje czerpiemy z tej relacji korzyści. I to jest dobre. Tyle.
Nie wiem, czy jestem „typowym żigolakiem”, nie znam się chyba na tym za bardzo. Wolę mówić „utrzymanek”, to chyba bardziej zbliżone do rzeczywistości.”
Nie pójdę z byle kim
„Jak bym się opisał w jednym zdaniu? Szczerze? Mam na imię Tomek (to oczywiście nie jest moje prawdziwe imię, ale tego ci nie zdradzę), mieszkam w Warszawie (choć wcale tam nie mieszkam, ale nie musisz o tym wiedzieć), spotykam się z tobą na seks (choć ty w większości przypadków wolisz tylko moje towarzystwo).
Czy jestem prostytutką? Nie, nie nazwałbym się tak. A jak? Mężczyzną do towarzystwa. Żigolakiem? Pewnie. To słowo nie oznacza prostytuowania się, tylko pewnego rodzaju prestiż bycia „towarem wyjątkowym”.
Nie szmacę się z byle kim, nie pójdę z każdą zdesperowaną starą kobietą do łóżka, jestem, nazwijmy to, „towarem ekskluzywnym”, więc muszę się cenić. Tylko dobre towarzystwo podnosi jakość marki, prawda?”
Tomek ma 26 lat. Jest brunetem. Studiował zarządzanie i marketing, ale rok temu zaczęło mu brakować czasu na zajęcia, więc zawiesił studia. Na zdjęciach, które wysyła klientce przed spotkaniem, prezentuje tors – opalony, gładki, dobrze wymodelowany. Chwali się też plecami – kiedy założy ramiona za głowę, wyglądają bardzo atrakcyjnie, mięśnie prężą się niezwykle widowiskowo. Twarz – przystojna, kwadratowa szczęka, ciemne oczy, grube brwi, lekki zarost. Miły uśmiech. Oczywiście, jeśli klientka sobie tego życzy – wysyła też zdjęcia pośladków i penisa. Również we wzwodzie. Jak sam mówi – to narzędzie pracy, więc nie ma się czego wstydzić.
„Dbam o siebie. Solarium – ale bez przesady, raz w tygodniu, żeby zachować zdrowy kolor skóry. Siłownia – dwa razy w tygodniu, żeby mięśnie utrzymywały swój atrakcyjny wygląd. Raz na dwa tygodnie wizyta u kosmetyczki i fryzjera. Raz na tydzień manicure – kobiety bardzo zwracają uwagę na dłonie…
Markowe ubrania – na każdą okazję, od garnituru, przez strój codzienny, sportowy, mam nawet strój narciarski, bo dwa razy zdarzyło mi się wyjeżdżać w góry. Dobre buty – klasę mężczyzny poznaje się po butach. Dobry zegarek. Perfumy. Chadzam do kina, znam najnowsze trendy w modzie, interesuję się muzyką klasyczną, czytam co najmniej jedną książkę miesięcznie, tylko o polityce nie rozmawiam. Mam też hobby – wspinaczkę. Myślę, że mogę o sobie powiedzieć, że jestem facetem z klasą. Kobiety to lubią. I ja je lubię. To działa w dwie strony.”
Stała praca
Tomek spotyka się zwykle z trzema, czterema różnymi klientkami w tygodniu. Zwykle wychodzi na służbowe i półsłużbowe kolacje i bankiety. Do kina, teatru, filharmonii. Mniej więcej w połowie przypadków pierwsze spotkanie kończy się seksem. Mniej więcej połowa klientek umawia się na kolejne spotkanie.
„Nie miałem jeszcze niezadowolonej klientki. Zwykle, zanim skończymy w łóżku, poznaję każdą z pań na wcześniejszym spotkaniu. To są piękne, samotne, często smutne kobiety. Mają po 30, 40, niektóre 50 lat. Pachną, wyglądają, są czarujące i zabawne. Szukają miłego towarzystwa, ale nie chcą zobowiązań. Nie stać je na to. A niektóre mają za sobą przykre związki z przeszłości. Wolą więc zapłacić profesjonaliście i mieć pewność, że nie wywinę im żadnego numeru, niż ryzykować z kolejną niepewną znajomością.
Nie przyjmuję zleceń od kobiet, powiedzmy, bardzo zaniedbanych, otyłych, starych, tak, starych – nie muszę tego robić. Zresztą w opisie mam ustawiony przedział wiekowy – do 50 lat. Jak już wspominałem, muszę dbać o swoją markę – między innymi za to panie mi płacą. Za moją wyjątkowość.
Do czego dążę? Do stałej pracy, jak każdy. Do tego, żeby mieć ze cztery stałe klientki i nie musieć cały czas starać się o nowe. Na razie mam dwie. Już od roku. Spotykam się z nimi raz, dwa razy w miesiącu. Rozmawiamy, miło spędzamy czas, idziemy do łóżka. Rano czasami robię kawę, a czasami zostawiam kwiatka na poduszce z karteczką, na której piszę „Miłego dnia”. Jest miło. Przyjemnie. Nie zmuszam się do uprzejmości. To przychodzi mi naturalnie. Uśmiech kobiety, dla której pracuję, to priorytet. Zadowolenie na jej twarzy. Jej orgazm…”
Za obopólną korzyścią
Miłość? Nie. Fascynacja? Owszem. Nawet nie zawsze za kasę. Wystarczą prezenty lub tylko seks. Starsze kobiety coraz częściej zaczynają szukać u młodszych mężczyzn nie tylko stabilizacji. Czasem chodzi po prostu o przygodę. I tutaj sprawdza się „utrzymanek”. Bo przecież żadna nie chce przyznać się do korzystania z usług prostytutki.
Robert ma 20 lat. Jest z województwa pomorskiego, mieszka niedaleko centrum Gdańska. Uczy się w technikum. – – Związki ze starszymi kobietami powinny wręcz opierać się na sprawach materialnych. Kobieta dostaje to, czego chce i ja również jestem zadowolony. Taka „sponsorka” nie pragnie uczuć, obdarowywanie nimi młodego mężczyzny może być dużym błędem – mówi na podstawie swoich doświadczeń ze starszymi kobietami Robert.
Jak podkreśla, zawsze były to relacje typu „pan do towarzystwa”. Najstarsza kobieta, z którą się spotykał miała 40 lat.
A miłość? Robert jest zakochany. W dziewczynie trochę młodszej od siebie. Ale miłość i układy towarzyskie to dla niego odrębne sprawy. W rozmowie z ukochaną przyznałby się do spotkań ze starszymi kobietami, ale mówiłby o tym, jak o randkach. Tylko, gdyby zapytała.
– Kobieta z paroma latami do przodu wie, jak zaspokoić mężczyznę. A, co najlepsze, sama również wie, czego chce. Pierwsze kroki w sypialni lepiej stawiać wiedząc, że przynajmniej jedna strona wie, co robi – mówi Robert.
20-letni uczeń technikum przyznaje, że znaleźć „chętną czterdziestkę” w internecie nie jest trudno. W jeden z układów Robert wdał się, kiedy poznał samotną czterdziestolatkę w jednym z gdańskich klubów. – Zdziwiło mnie, że taka kobieta siedziała sama, bez towarzystwa. Po chwili rozmowy zaproponowałem przejście „do rzeczy”, oczywiście nie dosłownie. Do Gdańska przyjechała w delegację służbową. Spędziliśmy razem parę nocy. To ona płaciła za wszystkie kolacje, wejścia do klubów, itd. Mówiła, że potrzebuje „ochroniarza” w obcym mieście. W końcu wyjechała nie zostawiając żadnego adresu, ani informacji – mówi Robert.
Dorobić do pensji
Jan ma 35 lat i mieszka w woj. warmińsko – mazurskim. Z zawodu jest budowlańcem. Związki ze starszymi kobietami traktuje jako formę „dorobienia sobie”. Na ten pomysł wpadł niedawno. Był w jednym tego typu układzie. Na razie jest na etapie szukania kolejnej sponsorki. – Mam przyjemność z takich spotkań, ale i korzyści, prezenty – mówi Jan.
Kobieta, z którą się spotykał była od niego starsza o 12 lat. Widywali się przez pół roku, dopóki nie postanowił, że czas na zmiany. Jan za seks dostawał prezenty w postaci drogich perfum czy markowych ciuchów. Pieniędzy nigdy nie brał.
Teraz ma większe wymagania, niż za pierwszym razem. Kobieta, z którą będzie się spotykał, oprócz tego, że ma mieć pieniądze i urodę, musi mieć też klasę. Jak sam mówi: „nie może być niedorobionym babsztylem”. Różnica wieku, jaką dopuszcza to 15 lat.
– Jeżeli trafię na kobietę swojego życia, to zakończę znajomości i spotkania ze starszymi. Myślę, że się nie przyznam. W końcu każdy ma na sumieniu jakieś grzeszki – mówi 35 latek.
Aneta Zadroga, Anna Chodacka