To jedna z najbarwniejszych postaci w historii sportu, wcale nie (tylko) z powodu koloru skóry. Jednak to właśnie kwestia rasowa zdecydowała o wielkiej roli Jessego Owensa. Nawet Hitler podobno podał mu dłoń z uznaniem, natomiast prezydent USA nie znalazł dla niego czasu.
Takich historii w południowych Stanach Zjednoczonych było na początku XX wieku na pęczki. Czarnoskórzy mieszkańcy co prawda byli wyzwoleni, ale godziwe życie pozostawało pojęciem mocno dyskusyjnym. Z bardzo ograniczonym dostępem do edukacji i rynku pracy, z dyskryminacją wpisaną w codzienne życie. Nic dziwnego, że w ciągu kilku dekad nawet 6 milionów czarnoskórych Amerykanów wyprowadziło się na północ, gdzie mieli większe szanse.
Większe, ale nie duże. Przykładem jest James Cleveland Owens, urodzony w Alabamie w 1913 jako najmłodszy z aż dziesięciorga rodzeństwa. Ojciec pracował na roli, matka wychowywała dzieci. Gdy James miał 9 lat, rodzina ruszyła za lepszym życiem do Cleveland w stanie Ohio. Od najmłodszych lat chłopak musiał pracować, by pomóc w utrzymaniu. Ojciec i jeden z braci załapali się do huty stali, on był za młody. Nosił więc zakupy, naprawiał buty, rozładowywał dostawy. Byle nie wracać z pustymi rękami.
W gimnazjum odkrył radość z biegania, za co później dziękował trenerowi Charlesowi Rileyowi. Riley był na tyle wyrozumiały, że pozwalał młodemu Owensowi trenować o innych porach niż powinien. Po szkole chłopak musiał pracować u szewca, więc dostał zgodę na przychodzenie na treningi przed lekcjami. Również w gimnazjum nabył swoje… imię. Choć ochrzczony jako James Cleveland, stał się znany jako Jesse z powodu błędu przy zapisywaniu do szkoły. Zapytany o imię rzucił skrót J.C., który z jego południowym akcentem został odebrany właśnie jako „Jesse”.
Rekord za rekordem, wbrew okolicznościom
Już w szkole średniej zdobył sławę na całe Stany, gdy podczas jednego mityngu wyrównał rekord w świata w sprincie i ustanowił nowy w skoku w dal. To właśnie te dyscypliny kochał najbardziej, choć startował też w innych.
Na luksus studiowania mógł sobie pozwolić dopiero wiedząc, że nowa praca ojca pozwoli wyżywić rodzinę. Podczas nauki na Ohio State University „osiągnął nieśmiertelność” – jak to później opisano. W wieku zaledwie 22 lat i w ciągu 45 minut (!) ustanowił trzy nowe rekordy świata, a czwarty wyrównał. Choć rekordy, jak to w sporcie, już dawno są nieaktualne (jeden utrzymywał się jednakowoż przez 25 lat!), to jego wyczyn z tego majowego popołudnia 1935 roku pozostaje jednym z najbardziej niesłychanych w historii.
Wybitny student? Jak najbardziej, nawet jeśli tylko pod względem osiągnięć sportowych. Mimo to Owens nie mógł liczyć na stypendium, ponieważ był czarny. Musiał więc bić rekordy podczas zawodów, a potem – poza wykładami, a często w trakcie – mieć pracę. Mało tego, podczas wyjazdów na zawody nie mógł jeść w tych samych jadalniach czy spać w tych samych hotelach, co jego biali koledzy. Znów: bo był czarny.
Upokorzenie i szacunek Hitlera
Gdy dotarł do Berlina na Igrzyska Olimpijskie 1936, był już postacią znaną na całym świecie. Tu, na majestatycznym Olympiastadionie, zdobył cztery złote medale, stając się największą gwiazdą turnieju. Nie bez znaczenia był oczywiście kolor skóry, który stał się wizerunkowym ciosem dla wizji aryjskiej dominacji.
Istnieje wiele relacji wskazujących na to, że Hitler osobiście przeżywał sukcesy Owensa, a jedną z nich napisał legendarny architekt Albert Speer. Według jego opisu fuhrer nie mógł przełknąć dominacji Amerykanina, próbując zrzucić ją na jego bardziej atletyczną, ale i bardziej prymitywną budowę ciała. Sugerował nawet wykluczenie czarnoskórych sportowców z kolejnych igrzysk.
Mimo to nie jest prawdą mit, że Adolf Hitler odmówił pogratulowania Owensowi. Sytuacja jest o tyle nietypowa, że pierwotnie Hitler miał w planie osobiście składać gratulacje jedynie niemieckim zwycięzcom. Prezydent MKOl nakazał jednak albo uhonorowanie w ten sposób wszystkich, albo niegratulowanie nikomu. Lider nazistów wybrał to drugie i stąd wzięło się powszechne przeświadczenie, że próbował uniknąć podania ręki Owensowi. Bo był czarny.
Sam medalista przyznał jednak, że mijał się z fuhrerem po zawodach i ten z uznaniem mu zasalutował. Istnieją również dwie istotne relacje wskazujące, że doszło do uścisku dłoni – jedna od niemieckiego dziennikarza, druga od wybitnego amerykańskiego pilota. Choć Owens nie potwierdził tego dosłownie, to wielokrotnie zapewniał, że Hitler uszanował jego zwycięstwa i nie potraktował go źle.
Bolesny upadek z Olimpu
Jak na ironię, dopiero w nazistowskich Niemczech amerykański lekkoatleta był traktowany na równi ze swoimi białymi rodakami. Wreszcie mógł liczyć na te same hotele i swobodye. To skończyło się bardzo szybko, zaraz po powrocie do kraju.
W Nowym Jorku na cześć medalisty urządzono paradę, a genialnego sportowca przywitał osobiście burmistrz Fiorello LaGuardia. Po zakończeniu parady przewidziano uroczystą kolację w hotelu Waldorf Astoria. Owens, nawet z czterema złotymi medalami, nie został wpuszczony głównymi drzwiami. Musiał wjechać do sali bankietowej windą towarową. Bo był czarny.
Choć zwyczajem było przyjmowanie medalistów przez prezydenta w Białym Domu lub otrzymanie osobistych gratulacji w innej formie (np. telegram), Owens nigdy nie usłyszał ani słowa od Franklina D. Roosevelta, choć od Hitlera dostał jeszcze korespondencję. Oficjalne wyjaśnienie? Prezydent USA był „zbyt zajęty”.
Jesse Owens nie wrócił do USA z innymi członkami kadry olimpijskiej, którzy pojechali na zawody do Szwecji. Powrócił na własną rękę, licząc na pieniądze uzyskane dzięki rozgłosowi. Musiał na to liczyć – nie miał oszczędności ani realnego wykształcenia, ponieważ wielu przedmiotów na uczelni nie był w stanie zaliczyć, łącząc studia, treningi i pracę zawodową.
Za rezygnację z wyjazdu do Szwecji zapłacił wysoką cenę. Stracił status sportowca-amatora, a wraz z nim szansę na występy sportowe. Gdyby był biały, straciłby też stypendia, ale tych przecież i tak nie otrzymywał. Teraz, będąc najlepszym sportowcem na świecie, nie mógł również wykonywać zawodu. Ścigał się więc prywatnie z ludźmi, z końmi – z każdym, kto chciał zapłacić. Zawodowo błąkał się między stacją benzynową a pralnią.
Oferty komercyjne skończyły się bardzo szybko, a czarnego – nawet multimedalisty – mało kto chciał zatrudnić. Jedną z największych nagród okazał się papierowy worek, jaki ktoś podał mu podczas parady w Nowym Jorku. Było w nim 10 tys. dolarów, co w 1936 roku miało wartość zbliżoną do 180 tys. dolarów dziś.
Owens nie żył więc w nędzy, ale za to w ogromnej frustracji, ponieważ ciężko było mu pogodzić się z gwałtownym zapomnieniem i trudnością w utrzymaniu na dłuższą metę żony i trójki dzieci. Stąd właśnie komercyjne ściganie dla pieniędzy. – Ludzie mówią, że to było uwłaczające, żeby mistrz olimpijski ścigał się z koniem. Ale co ja miałem zrobić? Może miałem cztery złote medale, ale nie da się zjeść medali. […] Nie było telewizji, nie było wielkich kampanii, nie było wsparcia. Nie dla czarnych, w każdym razie – wspominał po latach.
Próbował swoich sił w biznesie, ale bankrutował. W 1966 został nawet skazany za próbę oszustwa podatkowego. Bez środków do życia został wreszcie dostrzeżony przez rząd USA, który zatrudnił go jako ambasadora dobrej woli. Znów stanął na nogach.
Szczęśliwie żonaty ze szkolną miłością Minnie Ruth Solomon, z którą spotykał się od 15. roku życia, Owens dożył tylko 66 lat, ponieważ palił paczkę papierosów dziennie. Rak płuc skrócił jego barwne życie. Prezydent Jimmy Carter podsumował je jednym zdaniem: „Chyba żaden sportowiec tak dobrze nie symbolizował walki z tyranią, biedą i dyskryminacją rasową”.