Dlaczego onkolog po otrzymaniu diagnozy o chorobie nowotworowej poszedł do psychologa i o trudnym procesie chorowania i wychodzenia w choroby rozmawiamy z prof. Jackiem Jassemem, onkologiem – kierownikiem Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, ale i pacjentem onkologicznym w jednej osobie.
Pan, onkolog, kiedy chorował Pan na nowotwór, skorzystał z porady psychoonkologa?
Od tego zacząłem. Zaraz po rozpoznaniu poszedłem po poradę psychologiczną. Można rzec – po co? Czy ja jestem słaby? Nie dam sobie bez tego rady? W USA niemal każdy ma swojego psychoterapeutę, to kultura tego społeczeństwa. On pomaga nie tylko w chorobie, ale w problemach życia codziennego. U nas wciąż człowiek, który idzie do psychologa, a już, nie daj Boże, do psychiatry, postrzegany jest jako nienormalny, więc wielu ludzi to ukrywa.
Ludzie nie przyznają się także do przyjmowania leków przeciwdepresyjnych. Bo to przecież wstyd! A trzeba sobie jasno powiedzieć: nie ma herosów. Każdy, kto zachoruje na nowotwór, odczuwa strach – większy lub mniejszy. Nawet jeżeli jako onkolog będę pacjentowi mówił, że to błaha choroba, że w jego przypadku mamy niemal 100 proc. wyleczeń, to on ją widzi przede wszystkim w wymiarze zagrożenia życia. Z czasem, w wyniku rozmów z lekarzami, innymi chorymi czy psychologiem właśnie, oswaja się z tą myślą, jego nastrój się poprawia. Ale na początku strach jest dominującym uczuciem. Często towarzyszy mu gniew, czy bunt.
I te wszystkie objawy znacznie łatwiej złagodzi psycholog niż lekarz. Po pierwsze – wiadomo, ile czasu ma dla pacjenta lekarz. A po drugie – niech robi to fachowiec. Oczywiście my, lekarze, mamy podstawowe przygotowanie psychologiczne, wiemy, jak rozmawiać z pacjentem. Ale nie zrobimy sesji terapeutycznej, która trwa godzinę, podczas której ten chory się psychicznie wzmocni i przystąpi do leczenia z zupełnie innym nastawieniem.
Czego oczekiwał Pan po wizycie u psychoonkologa?
Poszedłem z konkretną prośbą. Powiedziałem, że jestem przygotowany do leczenia, ale mam stracha. Zwyczajnie się bałem. Miałem zaawansowany hematologiczny nowotwór, na którym, jako onkolog, słabo się znałem. Oczywiście mógłbym zacząć studiować specjalistyczną literaturę, ale uznałem, że lepiej, aby zajęli się tym fachowcy. Natomiast potrzebna mi była pomoc, żeby pokonać strach, bo on paraliżuje. I tę pomoc otrzymałem. Ogromnie mi to pomogło, bardzo szybko udało mi się tego strachu pozbyć. Otrzymałem leczenie farmakologiczne, ale po kilku tygodniach mogłem się już z niego wycofać, bo ten najgorszy moment minął.
Co poza wzmocnieniem psychiki można jeszcze dla siebie zrobić?
Można się odpowiednio odżywiać – i tu jest z kolei rola dla dietetyka. Warto docenić fachowe porady w tej kwestii, bo leczenie onkologiczne czasem zaburza metabolizm czy powoduje zaburzenia układu pokarmowego. Trzeba też zadbać o utrzymanie optymalnej masy ciała.
Wiele osób, które Pana znają, wiedzą, że żyje Pan aktywnie. Udało się w czasie choroby tę aktywność zachować?
Można to zrobić, i to jest bardzo, bardzo ważne. Ludziom często się wydaje, że jak już zachorują na nowotwór, to powinni się położyć się do łóżka i cierpieć, angażując przy tym całe swoje otoczenie. To jest fatalne podejście. Większość chorych w trakcie onkologicznego leczenia nie musi zasadniczo zmieniać swojego trybu życia. Powiem na własnym przykładzie – jestem od zawsze bardzo aktywny fizycznie.
Oczywiście, gdy otrzymywałem bardzo intensywną chemioterapię, z pewnych rzeczy musiałem na jakiś czas zrezygnować, np. z koszykówki czy siatkówki, bo nie czułem się na siłach. Ale nie było ani jednego dnia, kiedy nie zrobiłbym sobie półgodzinnych porannych ćwiczeń. Traktowałem je jako wyzwanie, mówiłem sobie – no, zobaczymy, czy dzisiaj zrobisz te 40 pompek. I robiłem. Było mi trudniej, ale robiłem. Codziennie miałem przy sobie telefon z aplikacją, która liczy liczbę kroków i pilnowałem, aby zrobić te 10 tys., które są moją dzienną normą.
Zdarzało się, że zmęczony wracałem z pracy do domu – bo starałem się pracować przez cały ten czas – i okazywało się, że brakuje mi 2-3 tys. kroków. Wychodziłem więc jeszcze wieczorem na spacer, żeby móc zasnąć z przekonaniem, że zrealizowałem swój cel. Robiłem to dla siebie, bo to ma wyraźne przełożenie na wyniki leczenia.
Wielu pacjentów boi się dużego wysiłku myśląc, że w ten sposób zmniejszą swój potencjał do walki z chorobą.
Nie! Wręcz przeciwnie, aktywność fizyczna dodaje sił i zwiększa szansę wyleczenia – są na to dowody. Oczywiście to nie jest recepta dla wszystkich, trzeba ten wysiłek dopasować do swoich możliwości. Są osoby tak zmordowane chorobą, że to może być trudne. Trzeba wtedy zastosować indywidualny program. Jednak bardzo rzadko się zdarza, aby chory nie mógł wyjść na spacer, to już musi być skrajne stadium choroby. Może więc nie trzeba od razu biegać maratonów, ale na spacer z pieskiem czy bez pieska, codziennie jednak można się wybrać.
Pan nie pali, ale co zaleca Pan palaczom, którzy mają diagnozę nowotworu? Główną przyczyną nowotworów jest palenie tytoniu i wiele osób, które zachoruje na nowotwór spowodowany tym czynnikiem, np. na raka płuca uważa, że nieszczęście już się stało i można sobie dać sobie spokój z tym rzucaniem, bo nic już im bardziej nie zaszkodzi.
To nieprawda! Okazuje się, że rzucanie palenia tytoniu przez chorych z rozpoznaniem nowotworu – niezależnie od tego czy jest on powodowany tytoniem czy nie – kapitalnie zwiększa możliwości wyzdrowienia! Bo, po pierwsze, chory znacznie lepiej toleruje leczenie i to każde leczenie. W sposób oczywisty leczenie chirurgiczne – wielu torakochirurgów wręcz nie chce operować chorych, którzy dalej palą, radioterapię – znacznie mniej jest odczynów popromiennych, bo przecież palenie tytoniu jest czynnikiem drażniącym, zwłaszcza w obszarze napromieniania (wielu chorych nie kończy z tego powodu leczenia).
A także leczenie systemowe, bo chemioterapia czy inne metody leczenia u chorych nadal palących przynoszą gorsze efekty. Toksyczne substancje zawarte w dymie tytoniowym przedostają się przecież do krwiobiegu, zmieniając metabolizm leków. Niektóre z nich mogą w związku z tym wymagać zupełnie innych – wyższych lub niższych dawek, a te już nie jest tak łatwo dobrać.
Tak więc u osób nadal palących jest znacznie więcej powikłań i znacznie gorsze są wyniki leczenia. Znacznie gorszy jest apetyt, który jest bardzo potrzebny w trakcie intensywnego leczenia, a także ogólna jakość życia. I jeszcze jedna bardzo ważna informacja: kontynuowanie palenia tytoniu zwiększa ryzyko kolejnej choroby nowotworowej i zgonu z powodu chorób układu sercowo-naczyniowego. Wielu chorych umiera choć mogliby żyć, gdyby zaprzestali palenia.
Przekonał mnie Pan. Jestem jeszcze ciekawa, czy po zachorowaniu musiał Pan zrezygnować ze swoich ekstremalnych podróży, z których słynie Pan w środowisku?
W roku, w którym zachorowałem, mieliśmy zaplanowaną wspaniałą wyprawę na Alaskę – i z bólem serca musiałem z niej zrezygnować, bo akurat byłem w najbardziej intensywnej fazie leczenia. Po prostu nie nadawałem się do tego. To jest właśnie ta sytuacja, o której przed chwilą wspominałem – czasem trzeba trochę odpuścić, nie zawsze można zrobić wszystko, co by się chciało. Wzruszyli mnie towarzysze moich wypraw, którzy solidarnie zrezygnowali z wyjazdu, choć wszystko było zapięte na ostatni guzik.
Ale trzy miesiące po zakończeniu chemioterapii wybraliśmy się na znacznie skromniejszą, ale też przepiękną wyprawę w Karpaty ukraińskie. Łaziliśmy po połoninach, odwiedzaliśmy zabite deskami wioseczki i było cudownie, choć mniej intensywnie niż zazwyczaj. Zrobiliśmy to jednak, żeby zachować tradycję corocznych wypraw. W tym roku jedziemy w Kaukaz i już wiem, że też będzie wspaniale, choć jeszcze nie hardcorowo. A jeśli dobrze się ułoży, może od przyszłego roku będziemy znowu jeździć bardziej wyczynowo na krańce świata. Zobaczymy co los przyniesie. Tymczasem parę dni temu, żeby utrzymać poziom adrenaliny, wykonałem swój pierwszy w życiu skok spadochronowy – wrażenia bezcenne!
Gratulujemy. Ale proszę powiedzieć, czy można się ustrzec przed rakiem?
Nie do końca, ale można znacznie zmniejszyć ryzyko zachorowania. Biorąc pod uwagę, że dwie trzecie nowotworów ma swoją przyczynę w naszych zachowaniach – diecie i stylu życia, czyli czynnikach, które możemy modyfikować – to można zrobić dla siebie naprawdę wiele. Proszę spojrzeć: 70 proc. ludzi umiera z powodu chorób nowotworowych i chorób układu sercowo-naczyniowego. Czynniki ryzyka dla obu wymienionych grup chorób są bardzo podobne: palenie tytoniu, nieodpowiednia dieta, brak aktywności fizycznej, nadużywanie alkoholu.
Na szczęście to się trochę zmienia – w porównaniu do lat 70. liczba palących mężczyzn zmniejszyła się o połowę i skutkuje to zmniejszającą się liczbą zgonów spowodowanych rakiem płuca. Wbrew obiegowej opinii to właśnie mężczyźni zrozumieli, że sobie szkodzą. Niestety, u kobiet nie wygląda to już tak dobrze – od wielu już lat w tej grupie notuje się stopniowy wzrost zachorowań na raka płuca. Narastającym problemem, zwłaszcza w rozwiniętych krajach, staje się także nadwaga i otyłość. Przewiduje się, że będzie to plagą XXI wieku.
Dużo się mówi o dobroczynnym wpływie na zdrowie aktywności fizycznej i to chyba akurat zmienia się na lepsze…
Wciąż za mało. W Polsce nadal kultura aktywnego spędzania czasu jest słabo rozwinięta. Oczywiście widzimy coraz więcej ludzi którzy biegają, chodzą do siłowni, jeżdżą na rowerze, ale mogłoby być znacznie, znacznie lepiej. Popatrzmy na przykład na Skandynawów: ile tam jest tego typu aktywności! W USA są w każdym mieście setki boisk do koszykówki i wszystkie są stale zajęte przez młodzież. A nasze orliki są albo nieczynne, albo zdewastowane i nikt nie myśli o ich odnawianiu… Co trzecie polskie dziecko ma otyłość lub nadwagę. Państwo powinno stworzyć warunki do uprawiania sportu, bo to jest fantastyczna inwestycja.
Najprawdopodobniej liczba zachorowań na nowotwory będzie wzrastała, ponieważ jako społeczeństwo się starzejemy, a nowotwory w dużej mierze związane są z wiekiem. Palimy co prawda mniej, ale za dużo jemy, pijemy alkohol i lekkomyślnie korzystamy ze słońca. Możemy jednak znacząco przyhamować ten trend poprzez rozsądne zachowania
A co z wczesnym wykrywaniem raka?
To druga rzecz, którą możemy dla siebie zrobić. Są trzy nowotwory, które można wcześnie wykryć i dzięki temu zmniejszyć ryzyko zgonu: rak szyjki macicy, rak piersi i rak jelita grubego. Wszystkie badania przesiewowe wykrywające te nowotwory są w 100 proc. finansowane przez państwo. Społeczeństwo powinno z nich korzystać, bo badania te zmniejszają ryzyko zgonu. W przypadku jelita grubego i raka szyjki macicy zmniejszają także ryzyko zachorowania, bo w tym przypadku często wykrywa się stany przedrakowe. Mammografia wykrywa co prawda zmiany, które już są nowotworem, ale w tym przypadku można zastosować bardziej skuteczne i mniej okaleczające leczenie. Jeśli rak piersi jest wykryty we wczesnym stadium, można uniknąć amputacji, co jest dla kobiety korzyścią zarówno fizyczną, jak i psychiczną.
Skoro takie to proste, czemu jest taki opór w ich stosowaniu?
Dobre pytanie. To pokazuje jak dużo zależy od głowy. „Nie będę się badał, bo jeszcze, nie daj Boże, okaże się, że mam raka”. Wyświechtane, a jednak wciąż popularne myślenie. Dokładnie odwrotne od tego które promujemy, czyli: „Badaj się, bo może masz raka. Jeśli odkryjesz go wcześniej, zwiększasz swoje szanse na skuteczne leczenie, nie rezygnuj z tej szansy”.
Mówimy to zresztą także studentom i lekarzom, jest to tzw. czujność onkologiczna. Jeżeli masz jakiekolwiek wątpliwości, to najpierw wyklucz obecność nowotworu, a dopiero potem sprawdzaj inne choroby. Bo rak rozwija się zawsze postępująco. Z innymi chorobami można czasem poczekać, z rakiem nigdy – czas zawsze działa na niekorzyść, nieubłaganie pogarsza szanse wyleczenia.
Lekarze powinni przekonywać ludzi, że można wziąć zdrowie w swoje ręce, pokazać, że rak jest uleczalny, a badania są dla ludzi. Niektórzy uważają, że mammografia czy kolonoskopia są nieprzyjemne, wręcz bolesne.
To jest bardzo indywidualne, bo ludzie mają różny poziom odczuwania bólu czy dyskomfortu. Parę lat temu miałem kolonoskopię i mogę powiedzieć, że nie jest to takie straszne. Nieco mniej przyjemne jest przygotowanie się do tego badania, które polega na gruntownym oczyszczeniu przewodu pokarmowego. Ale z drugiej strony te krótkotrwałe niemiłe odczucia mogą uratować życie. Chyba nie ma się nad czym zastanawiać.
Co ciekawe – dużą rolę odgrywają tu uwarunkowania kulturowe. Pewien znany gastroenterolog powiedział mi kiedyś, że w Skandynawii blisko 100 proc. kolonoskopii robi się bez znieczulenia, zaś we Włoszech prawie 100 proc. w ogólnym znieczuleniu. Chyba więc jest to kwestia społecznego nastawienia.
Czy pacjent – już nie zdrowy człowiek, lecz osoba u której rozpoznano nowotwór – może poprawić swoją szansę?
Może. Bo proces leczenia to wspólne zadanie tego, który leczy i tego, który jest leczony. Nawet najmądrzejszy lekarz, z największym doświadczeniem i wiedzą nie wyleczy chorego, jeśli ten nie będzie tego chciał i jeśli nie uwierzy w sens terapii. Leczenie jest wtedy skuteczne, kiedy jest realizowane. Truizm, ale jeśli lekarz zleci choremu przyjmowanie jakiegoś leku, a on wie od sąsiada, że można się leczyć inaczej, albo nie brać tego leku i oszukuje lekarza, mówiąc, że go przyjmuje – to się nie może to udać. A proszę mi wierzyć, że tak się dzieje. Powiedzmy więc sobie to jasno – w przypadku nowotworów placebo niestety nie działa. W związku z tym chory musi od samego początku współpracować z lekarzem.
Brzmi prosto, ale w praktyce różnie to bywa…
Wiem. To rola lekarza, aby przekonał chorego do siebie. To bardzo ważna rzecz i nie bagatelizowałbym tego. Nie chcę powiedzieć, że lekarz jest święty i nieomylny. W Polsce jest ponad 100 tys. lekarzy i to oczywiste, że jedni są lepsi, drudzy gorsi. Dlatego od lat walczę o to, aby chory miał prawo do drugiej lekarskiej opinii. I nie chodzi o podważanie autorytetu lekarza, nic podobnego. Jeżeli człowiek zachoruje na ciężką chorobę, a taką jest nowotwór, to bardzo dobrze jeśli ma pewność, że jest właściwie leczony. A tę pewność może mu zwiększyć opinia innego fachowca, a nie znachora czy Goździkowej.
Niestety w Polsce wciąż ta kwestia jest kompletnie nieuregulowana. To zresztą coś, na czym powinno zależeć także płatnikowi. Są bowiem tacy chorzy, którzy w ogóle nie potrzebują drugiej opinii, ale są też tacy, którzy biegają od lekarza do lekarza, robi się mętlik, a NFZ za wszystko płaci.
Bo to nie jest tak, że każdy lekarz powie choremu dokładnie to samo. Niestety, w medycynie nic nie jest czarne albo białe. Najczęściej dostępne są pewne modyfikacje terapii czy alternatywne sposoby, o których lekarz powinien powiedzieć podczas pierwszej rozmowy z chorym. Ale bywa i tak, że jeden lekarz zaproponuje jakiś schemat leczenia, a drugi inny. I to wcale nie musi oznaczać, że któryś z nich się myli – te schematy mogą być po prostu równorzędne i stosowane wymiennie, ale pacjentowi trudno to ocenić. Dlatego dobrze byłoby, żeby NFZ uregulował tę sprawę i ustalił np., że każdy chory ma prawo do drugiej bezpłatnej opinii. Ale nie do kilku czy kilkunastu, jak jest obecnie. Należy więc zapewnić choremu bezpieczeństwo i wzmocnić go psychicznie, ale też unikać nieuzasadnionych kosztów, bo te pieniądze można by lepiej wykorzystać.
A wracając do relacji lekarz-pacjent: leczenie onkologiczne to dla chorego często wielki wysiłek i bieg z przeszkodami. Trzeba go zatem zmobilizować do działania, przekonać, że tę walkę warto podjąć. Wytłumaczyć, że jest okres rozpoznawania choroby, okres leczenia – często bardzo trudny – i okres wychodzenia z choroby i powrotu do normalnego życia. Jeżeli chory widzi tę perspektywę i zrozumie, że zachorowanie na raka nie oznacza, że świat się kończy, to znajdzie w sobie siłę, by zawalczyć.
Czy to rola lekarza?
Częściowo tak, ale od tego są też psychoonkolodzy, którzy powinni umacniać chorych w przekonaniu, że choroba to nie koniec świata – ona się zaczyna, następnie coraz częściej dobrze kończy i człowiek wraca do życia, pozostając tą samą osobą. Chorzy o tym zapominają, uważają, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej. A my, lekarze, robimy wszystko, aby mogło być jak dawniej, żeby chory wrócił do dawnego życia nie tylko jako zdrowy człowiek, ale też jako członek swojej rodziny, swojej społeczności zawodowej czy swojego grona przyjaciół, żeby miał prawo zapomnieć. I coraz częściej to się udaje.
Rozmawiała Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl, PAP Zdrowie
Fot. PAP
Jest jednym z najczęściej cytowanych polskich lekarzy. Pracę naukową łączy z kliniczną. Kieruje Katedrą i Kliniką Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Autor ponad 700 pełnotekstowych prac naukowych, kilku monografii i podręczników polskich i zagranicznych oraz kilkunastu patentów i wniosków patentowych. Laureat licznych nagród naukowych, w tym m.in. Prezesa Rady Ministrów, Prezydenta Miasta Wiednia, Nagrody im. Sobolewskich PTO, Nagrody im. Josepha Cullena IASLC, Nagrody Naukowej Miasta Gdańska im. Jana Heweliusza oraz tytułu „Wybitny Polak” Fundacji „Teraz Polska”. Członek Academia Europea, European Academy of Cancer Sciences i Polskiej Akademii Umiejętności. Były prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego. Autor nowelizacji ustawy zakazującej palenia tytoniu w miejscach publicznych. Koordynator Strategii Walki z Rakiem w Polsce 2015-2024.