Nie ma badań naukowych, które wskazałyby na częstsze orgazmy u kobiet niż mężczyzn. Za to ogromna większość sugeruje, że mężczyzna szczytuje nawet kilkakrotnie częściej niż jego partnerka. Dlaczego?
Rewolucja seksualna przyniosła wiele zmian w życiu intymnym kobiet. Seks przedmałżeński nie jest już tematem tabu, a społeczeństwo zaczęło dostrzegać w paniach uczestniczki, a nie jedynie odbiorczynie seksu. To jednak nie oznacza, że seks jest dla kobiet równie przyjemny, co dla mężczyzn.
Przeciwnie, każda kolejna analiza dowodzi, że kobiety szczytują znacznie rzadziej od mężczyzn, różnią się jedynie proporcje. Zależnie od zadanego pytania, analizowanego okresu lub rodzaju grupy badawczej kobiety osiągają orgazm podczas seksu raz lub dwa razy na trzy stosunki (32-64%), podczas gdy u mężczyzn te proporcje wynoszą zwykle powyżej 70%, często ponad 90%. Można w skrócie powiedzieć, że facetowi mniej potrzeba.
Utarło się, że kobiecy orgazm to coś ulotnego, że czasami nie da się go osiągnąć i w pełni zadowolić partnerki. To jednak zbytnie uproszczenie. Gdy kobiety są pytanie o orgazm podczas samodzielnej masturbacji, osiągnięcie pełni zadowolenia seksualnego okazuje się prawie banalne. W legendarnym wręcz The Hite Report aż 95% kobiet deklaruje szczytowanie, gdy są same. Bardzo szerokie badanie Alfreda Kinseya pokazuje, że kobieta potrzebuje tylko 4 minut, by doprowadzić się do szczytu.
Również w seksie lesbijskim deklarowane zadowolenie kobiet jest nieproporcjonalnie wyższe niż w przypadku stosunków heteroseksualnych. To ważne, ponieważ u mężczyzn takiej różnicy nie widać pomiędzy orientacjami – średnio 85% panów deklaruje orgazm, niezależnie od płci partnera (badanie R. Garcia, 2014). Tymczasem kobiety w tym samym badaniu szczytowały tylko w 64% przypadków w seksie hetero-, a w aż 75% w seksie homoseksualnym. Skąd takie różnice? Odpowiedzi udziela prof. Laurie Mintz z University of Florida, która regularnie bada życie seksualne swoich studentów i nie tylko.
Po pierwsze, łechtaczka
Część różnic bierze się z udziału – lub jego braku – łechtaczki w seksie. Gdy kobiety stymulują się samodzielnie lub wzajemnie (w seksie lesbijskim), niemal zawsze dochodzi do stymulacji łechtaczki – zgłasza ją nawet 99% badanych. Tymczasem liczba kobiet, u których szczytowanie zachodzi wskutek samej penetracji, niezależnie od badania nie przekracza 30%, a czasami wynosi zaledwie 4-5%. To wręcz przepaść.
Po drugie, edukacja
Czy jednak można się dziwić, gdy większość nastolatków, świeżo po szkole i zajęciach z edukacji seksualnej, nie potrafi nawet wskazać łechtaczki? Nauczanie skupia się na narządach niezbędnych do rozrodu, a łechtaczka czy samo pojęcie przyjemności z seksu są pomijane. Czy to ze względów moralno-religijnych, czy z powodu braku czasu lub wiedzy edukatora.
Co gorsza, młodzież coraz częściej wiedzę o seksie czerpie z powszechnie dostępnej pornografii. Tymczasem miażdżąca większość produkcji albo pomija kwestię przyjemności odczuwanej przez kobietę, albo sugeruje wprost, że orgazm u kobiet powinien mieć miejsce wyłącznie dzięki penetracji przez partnera. Powstają więc poważne luki w wiedzy i zafałszowany obraz.
Po trzecie, społeczeństwo
Luki mamy nie tylko w wiedzy. W zdecydowanej większości społeczeństw – polskie nie jest tu wyjątkiem – rozmowy o seksie należą do najtrudniejszych i najchętniej unikanych. W efekcie często temat stymulacji i przyjemności z seksu jest całkowicie pomijany, a rozmowa z rodzicami czy nawet rówieśnikami może sprowadzić się do kwestii technicznych, higienicznych i, rzecz jasna, ciąży.
Co więcej, nie jest wciąż przyjęte, że kobieta zgłasza swoje potrzeby i umie je wyartykułować. O ile w dłuższych związkach rozmowy poprawiają zadowolenie ze stosunków, o tyle w przypadku nowych znajomości miejsca lub odwagi na takie szczegóły nie ma. Poza tym wciąż pokutuje myślenie, że kobieta nie jest równym partnerem dla mężczyzny w seksie. Jego satysfakcja jest wciąż ważniejsza, jej rolą jest jej dostarczenie.
Jak to zmienić?
Receptę do zmian prof. Laurie Mintz widzi choćby w holenderskim podejściu do edukacji seksualnej. Wbrew zapędom kościoła katolickiego jest w niej miejsce nie tylko na uczenie o abstynencji, ale również o przyjemności, podejmowaniu decyzji, rozmowach o seksie i jego bezpieczeństwie. Efekt jest taki, że w porównaniu z USA (gdzie często edukacja sprowadza się do abstynencji seksualnej) Holandia ma zdecydowanie mniej nieplanowanych ciąż, mniej chorób przenoszonych drogą płciową, a także aż trzykrotnie niższy odsetek przemocy seksualnej.
Tekst na podstawie „The orgasm gap: Picking up where the sexual revolution left off”.