W najbliższych latach na polskim rynku zabraknie ok. 3-4 milionów pracowników, szacują eksperci. Do roku 2050 ta luka może sięgnąć nawet 10 milionów osób. Firmy walczą już nie tylko o programistów, księgowych, finansistów i prawników, ale także szeregowych pracowników fizycznych. Dla kandydatów oznacza to jedno – okazję na lepsze warunki i wyższe wynagrodzenia.
Już niemal 56% obecnych na polskim rynku firm deklaruje problemy ze znalezieniem pracowników – poinformował we wrześniu 2019 br. Work Service. Trudności związane z rekrutacją mają doświadczać przede wszystkim duże przedsiębiorstwa (73%), głównie zajmujące się produkcją przemysłową. Z kolei przyczyną tego stanu rzeczy ma być dobrowolna rotacja pracowników, którzy zmieniają miejsce zatrudnienia skuszeni lepszymi zarobkami, dodatkowymi benefitami czy atrakcyjniejszą lokalizacją.
Potwierdza się to w innych badaniach, opracowanych przez specjalistów zajmujących się zawodowo rekrutacją i doradztwem personalnym. Według najnowszego raportu Antal, Asseco Business Solutions i Grupy Nowy Styl z września br., wskaźnik dobrowolnej rotacji pracowników (attrition), średni dla całego rynku, wzrósł od 2016 r. z 11% do 16%. Widać to zwłaszcza w branży SSC/BPO (centra usług wspólnych – obsługa klienta, księgowość, zakupy), gdzie zanotowano wzrost o 10 p.p. do 20% oraz consultingu i kancelariach prawnych – wzrost o 9 p.p. do 21%. Pozostałe branże, którym szczególnie doskwierają odchodzący pracownicy, to produkcja przemysłowa, logistyka, IT i telekomunikacja.
Gigantyczna dziura na rynku pracy
Jeszcze bardziej alarmująca teza pojawia się w raporcie Trenkwalder, zgodnie z którym w najbliższych latach na polskim rynku pracy zabraknie około 3-4 mln pracowników, a do 2050 roku liczba ta może wzrosnąć nawet do 10 mln. Już teraz firma wskazuje na TOP 10 stanowisk najtrudniejszych do zrekrutowania, na których jest największy popyt na rynku pracy. Miejsce na podium przypadło oczywiście specjalistom IT i programistom. Tuż za nimi znaleźli się jednak przedstawiciele zupełnie innych branż, jak m.in. operatorzy maszyn i wózków widłowych, elektrycy i elektrotechnicy, pracownicy produkcji i pracownicy fizyczni.
– Źródłem problemów jest dziś przede wszystkim niedobór specjalistów o wąskich kompetencjach i wysokich kwalifikacjach. Poza tym brakuje rąk do pracy na stanowiskach dla pracowników fizycznych – tłumaczy Magdalena Rogóż, ekspertka ds. rynku IT z jednej ze szkół programowania.
Odejście szeregowego pracownika to nawet 100 tys. zł straty
Choć rynek pracownika to spory kłopot dla firm, to sami pracownicy mają z górki. Trenkwalder zwraca uwagę, że obecnie kandydaci uczestniczą w kilku procesach rekrutacyjnych jednocześnie i ostatecznie wybierają najbardziej korzystną ofertę lub kontrofertę obecnego pracodawcy.
Firmy zaczęły się prześcigać w ofertach, bo utrata pracownika to dla nich coraz większa strata finansowa. Antal szacuje, że koszt odejścia szeregowego pracownika po 3 miesiącach to nawet 100 tys. zł. I nie chodzi tu wyłącznie o cenę rekrutacji czy wdrażania nowej osoby, ale często wstrzymania lub wydłużenia projektów na czas znalezienia zastępstwa. – Lepiej zapobiegać niż leczyć – twierdzą eksperci Antal. Ich zdaniem firmy powinny zadbać przede wszystkim o jakość współpracy na linii pracownik-szef, czyli sposób zarządzania, konstruowanie i delegowanie zadań, prowadzenie zespołu.
Od ratownika medycznego do programisty
Firmy podbierają sobie najlepszych specjalistów, a część z nich jest gotowa zatrudniać nawet osoby dopiero startujące w danej branży. Tak jest m.in. w IT, czego dowodem jest historia jednego z kursantów Kodilla.com, Bartłomieja Sopeckiego z Łodzi:
– Kim byłem zanim zacząłem pracę w IT? Łatwiej byłoby wymienić, kim nie byłem. Przez 3 lata jeździłem karetką pogotowia jako kontraktowy ratownik. Potem były magazyny, produkcja, budowy – opowiada Bartłomiej, który następnie jako operator linii testującej sprawdzał płyty główne laptopów. To popchnęło go na zupełnie nową ścieżkę.
– Byłem ciekawy, jak powstają testy, których używałem do sprawdzania płyt. Zacząłem się interesować programowaniem. Przerobiłem serię tutoriali na YouTube, potem zrobiłem dwa darmowe kursy, by w końcu podjąć decyzję, że chcę się z tym związać na poważnie. Zapisałem się na trwający 9 miesięcy, zdalny kurs programowania z front-endu. To był bardzo intensywny okres, pełen poświęceń, bo nadal pracowałem testując laptopy, w dodatku w systemie dwuzmianowym.
Nauka w szkole programowania zaowocowała nie tylko nowymi umiejętnościami: – Poznałem wielu innych kursantów, a jeden z nich, już po ukończeniu przeze mnie bootcampa, zaproponował mi pracę w firmie, w której był zatrudniony. Rzecz w tym, że ja mieszkałem w Łodzi, a praca była w Mrągowie. Kilka tygodni później siedziałem nad mazurskim jeziorem, już jako programista – opowiada Bartłomiej.
Programowanie od najmłodszych lat
Nowe technologie to szansa zarówno dla pracowników zagrożonych wykluczeniem zawodowym czy sfrustrowanych dotychczasowym brakiem sukcesów na rynku pracy, jak i dla firm, które walczą z niedoborem kadrowym. Serwis Praca.pl zaznacza, że obecnie bycie programistą, zwłaszcza dobrym i z doświadczeniem, jest na całym świecie gwarantem dobrej pracy. I nic raczej tego trendu nie zakłóci.
– W wielu krajach wprowadza się umiejętności cyfrowe i programowanie do programu edukacji już od najmłodszych, nawet przedszkolnych lat – podkreślają eksperci tego serwisu. Dodają, że w Polsce informatyka jest co prawda przedmiotem obowiązkowym, jednak liczba godzin (1 tygodniowo) to o wiele za mało. Tymczasem to nieunikniony kierunek rozwoju, nie tylko na rynku pracy, ale także całej współczesnej cywilizacji.
– Dla dzieci umiejętność programowania nie będzie zatem dziedziną, w której wiedzę zdobywają na studiach, lecz czymś tak podstawowym, jak dla dzisiejszej młodzieży jest pisanie na klawiaturze. Coś, co obecnie jest rzadkie i gwarantuje sukces, w przyszłości może być po prostu powszechne i nikt nawet nie będzie uznawał posiadania tych umiejętności za jakiś szczególny wyczyn – tak, jak dziś nikt już nie wpisuje w CV tego, że umie czytać i pisać – podsumowuje Praca.pl.
Natomiast Magdalena Rogóż dodaje, że to zjawisko już jest bardzo widoczne i dotyczy nie tylko najmłodszych pokoleń. – Umiejętności cyfrowe stają się niezbędnym elementem, bez którego coraz trudniej będzie sobie można poradzić na rynku pracy. Osoby, które chcą sobie zapewnić na nim lepszą pozycję, powinny inwestować w rozwój takich umiejętności. Zwłaszcza, jeśli już dawno temu skończyły szkoły, studia i pracują w innych zawodach niż marzyli – podsumowuje ekspertka.
Źródło: PR-imo public relations