Ile trzeba zapłacić za prowadzone czynności rekrutacyjne? Wygląda na to, że nie we wszystkich uczelniach wyższych koszty te wynoszą tyle samo. Wiele placówek publicznych nie naliczało opłat w sposób rzetelny
Najwyższa Izba Kontroli postanowiła rozprawić się z publicznymi uczelniami i sprawdzić które z nich nierzetelnie szacują koszty nauki na studiach niestacjonarnych czy zawyżają opłaty rekrutacyjne. Warto zauważyć, że postępowanie rekrutacyjne nie jest pokrywane z budżetu państwa, dlatego też uczelnie same obliczają jaką sumę powinni płacić kandydaci. Według ustawy opłata powinna obejmować faktyczne koszty niezbędnych czynności rekrutacyjnych. Uczelnie nie zawsze jednak prowadzą odpowiednie obliczenia, a to sprawia, że podawane przez nich kwoty są zawyżane.
Samo pobieranie pieniędzy to jednak wierzchołek góry lodowej. Równie zastanawiające jest to, na co mogą być wydawane pieniądze pozyskane od kandydatów. Do listy zastrzeżeń warto też dodać to, że uczelnie niechętnie zwalniają studentów z opłat. Uczelnie co prawda wypełniają ustawowy obowiązek określenia warunków zwolnień, ale przyjęte zasady w praktyce ograniczały lub utrudniały skorzystanie z tych zwolnień. Najwyższa Izba Kontroli zwróciła się zatem do ministra nauki i szkolnictwa wyższego o określenie ramowego wykazu niezbędnych elementów, które należy uwzględniać przy ustalaniu opłaty za postępowanie związane z przyjęciem na studia.
NIK ustaliła, że skontrolowane uczelnie w latach akademickich 2014/2015 i 2015/2016 uzyskały prawie 900 tys. dodatkowych, niezależnych przychodów. Choć NIK uważa, że należy dostosować wewnętrzne regulacje uczelni dotyczące zwalniania z opłat studentów to minister nauki i szkolnictwa wyższego twierdzi, że do raportu sporządzonego przez tę jednostkę podchodzi „w sposób powściągliwy”.
Wygląda na to, że sprawa nie zostanie rozwiązana, mimo, że na działania uczelni skarżą się również studenci. Uważają jednak, iż zmienić coś można wyłącznie angażując w to całe środowisko akademickie.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl