On, ona i jego mamusia. Zaborcza przyjaciółka. Była narzeczona, niedoszły facet. Jego motocykl, jej kariera, niewygasłe uczucie. Ta „trzecia” to nie zawsze kochanka zostawiająca ślady szminki na koszuli. O emocjach w najbardziej złożonej figurze świata uczuć rozmawiamy z psychologiem Piotrem Mosakiem
Czy można kochać dwie osoby jednocześnie?
Piotr Mosak, psycholog z Centrum Doradztwa pycholog.com.pl: Można kochać i ze dwadzieścia. Przez całe życie kochamy wiele osób: rodziców, dziadków, dzieci, przyjaciół. Przyjaźń to przecież też jest pewien rodzaj miłości. Nie mówimy tego przyjaciołom, bo może to trochę głupio brzmieć, ale przyjaźń to też jest uczucie. Teraz to jest niemodne, ale jeszcze do końca XIX wieku mówiło się przyjaciołom, że się ich kocha.
Co w przypadku, jeśli rozstaliśmy się z kimś, ale sentyment pozostał? Trzeba z tym walczyć? A może nie wchodzić w nowy związek, zanim nie uporządkujemy swoich spraw uczuciowych?
Jeżeli była to miłość pełna, z wszystkimi jej aspektami: rodziną, erotyką, byciem razem i taka relacja się rozpada, to często bywa tak, że uczucie nie kończy się tak szybko, jak nastąpił koniec związku. Pozostają jeszcze jakieś złudzenia i nadzieje. Kiedy taka osoba wchodzi w nową relację, tak naprawdę nie do końca ma świadomość, że pozostał w niej spory zapas sentymentu do byłego lub byłej. A to, wcześniej czy później, zaczyna przeszkadzać. Możemy czuć się nie w pełni oddani nowej miłości. Ciągle porównywać nowego partnera z poprzednim. To nie jest dobre.
Co z tym zrobić? Nie wchodzić w nowe związki?
Nie. Nowy związek może pokazać nowy wymiar, nową jakość miłości. Może się okazać, że tamto wcześniejsze uczucie wcale nie było takie cudowne, a wręcz przeciwnie – słabe i dlatego się rozpadło. W momencie, kiedy się odkochujemy, łatwiej jest szczerze wchodzić w nowe związki. Z tym, że trudno się do końca odkochać, kiedy siedzimy sami w domu i rozpaczamy prawda? To jest trochę błędne koło…
Jak długo umiera miłość do kogoś, z kim było się w długoletnim związku? Zwłaszcza, jeśli jest się stroną porzuconą, która nie chciała rozstania…
Bywa tak, że sentyment do kogoś trwa całe życie. To wszystko zależy od tego, czy będziemy pielęgnować miłość. Jeżeli jest coś, co przypomina nam byłego/byłą, to cały czas wydobywamy z głębi serca tę postać. Trzeba jak najszybciej pozbyć się wszystkiego, co nam taką osobę przypomina. Nawet, jeśli nas to dużo kosztuje. Chodzi o to, żeby rozpocząć nowe życie. Znam też takie przypadki: kobieta od czasu do czasu spotyka się z byłym facetem, tęskni do tych spotkań, a kiedy już mają miejsce, ona jest dla niego wredna. Bo przecież ją porzucił! Z jednej strony ona go nie chce, a z drugiej strony pielęgnuje uczucie. Z tym, że „w sobie”, już bez jego udziału… Czasami bardzo trudno uciec od tego typu sentymentów, zwłaszcza, że mamy skłonność do rozpamiętywania tylko tych dobrych chwil. To trochę tak, jakbyśmy byli zakochani, w tym nierealnym od kilku lat, kimś. Tego kogoś już nie ma, ale my cały czas do niego wracamy. Dopóki to robimy, najczęściej nieświadomie, dopóty nie będziemy w stanie szczerze zaangażować się w nowy związek. I to nawet mimo początkowej fascynacji i zauroczenia nowym partnerem. Kiedy pierwsze porywy serca mijają i uczucie powinno wejść w etap przekształcania się w dojrzałą miłość, coś szwankuje.
Dlaczego ktoś świadomie pielęgnuje miłość do byłego partnera? Czy to potrzeba idealizowania świata, niechęć do zmian?
Rzadko kiedy mamy do czynienia ze świadomym działaniem. Wszystko odbywa się na poziomie uczuć. Wydaje się nam, że tamta relacja była tak wyjątkowa, tak niesamowita, że nie ma szans, by ją z kimkolwiek powtórzyć. Wspominamy więc ulotne wrażenia, burze namiętności i miłe chwile, nie wierząc, że coś takiego może nas jeszcze kiedyś spotkać. Z lęku przed tym „konserwujemy” uczucie. Użalamy się nad sobą, że przecież mogło być tak pięknie, a on/ona to zniszczyli.
Taka postawa oznacza zamknięcie się na nowe znajomości?
Tak, bo cały czas siedzimy w przeszłości.
Jak ma się zachować partner osoby, która jeszcze nie do końca wyszła z poprzedniego związku? Postawić do pionu czy pozwolić, żeby rzeczy biegły swoim trybem?
Nowy partner daje siebie całego, a z drugiej strony dostaje kawałeczek. Jedyne, co może zrobić, to upierać się, że ma prawo do odcięcia przeszłości. Będziemy się kochać w pokoju, gdzie w szufladzie leży fotografia byłego? To jest kuriozum… Z pewnością nie możemy zmusić kogoś, żeby przestał myśleć o byłym partnerze. To jest coś poza naszą kontrolą. Zamiast tego namawiam, żeby rozmawiać: kim jest dla mnie były partner? Kim jest ten nowy? Czasami „obgadanie” takich rzeczy, czy to samemu, czy w obecności terapeuty, pomaga zrozumieć, że jesteśmy zafiksowani na przeszłości, a przecież teraźniejszość jest równie atrakcyjna. To bardzo trudny temat, bo nowy partner często musi słuchać, że ktoś tęskni, że z byłym było cudownie, mogą się pojawić porównania. Trzeba to wytrzymać, bo druga strona nie robi tego specjalnie, po to by sprawić ból, tylko się otwiera. Chce szczerze porozmawiać o swoich wątpliwościach. Nie lubimy słuchać o trudnych rzeczach, bo myślimy, że są skierowane przeciwko nam, ale takie rozmowy mogą być bardzo oczyszczające. Czasami – paradoksalnie – warto się spotkać z byłym, bo nagle okazuje się, że ta osoba jest już kimś zupełnie innym, zupełnie inaczej wygląda, a my zafiksowaliśmy się na obrazku sprzed lat.
Koleżanka usłyszała od chłopaka: jesteś ze mną, więc zero kontaktu z byłymi. Tymczasem ona ma koleżeńskie układy ze swoimi eks. Czy on ma prawo wymagać ucięcia tych relacji?
Utrzymywanie kontaktów z byłymi nie jest niczym dobrym. No chyba, że mamy już swoje rodziny i wszyscy jesteśmy znajomymi. Związek oznacza również przyjaźń. Nic dziwnego, że on pyta: przepraszam bardzo, czego nie możesz robić ze mną, a co robisz z innymi? Jak ona by zagregowała, gdyby on powiedział: „Wprawdzie mieliśmy spędzić wieczór razem, ale jestem umówiony na kawę z Elżunią, a potem na nocny seans z Marysią? To są tylko przyjaciółki! Kiedyś wprawdzie uprawialiśmy seks, ale mamy też o czym rozmawiać.” To nie jest w porządku…
Nie jest pan zbyt surowy?
Jest druga strona medalu – jeśli nasz były lub była funkcjonuje w jakiś sposób w naszym życiu, np. pracujemy razem, to poznajmy się oficjalnie z naszymi obecnymi partnerami. Możemy być przyjaciółmi, spotykać się, pić wódkę. I może być super! Pod warunkiem, że widujemy się wszyscy razem, a nie chodzimy z byłym/byłą na kolacje we dwoje.
Co w sytuacji, kiedy mamy dwójkę osób, które próbowały być ze sobą, ale nic z tego nie wyszło, więc zostali przyjaciółmi. Czy taki rodzaj damsko-męskiej przyjaźni jest możliwy?
Teoretycznie przyjaźń damsko-męska jest możliwa, jeśli związek został „skonsumowany” albo obie strony są dla siebie nieatrakcyjnie seksualnie. Natomiast, jeśli jest inaczej, to zawsze to wyjdzie. Jak nie dziś, to jutro. Jak nie wtedy, kiedy jest miło, to w sytuacji, kiedy ktoś będzie miał kryzys. Bo jedna ze stron będzie mieć gorsze dni, trzeba ją będzie pocieszyć i tak dalej. Jak to było w „Seksmisji” – „żeby chłop z babą w windzie nie mógł?” Jeśli facet przytula płaczącą kobietę, albo ona wyciera łzy w jego rękaw siedząc mu na kolanach, to do głosu dojdzie męska natura. Mężczyzna musiałby być nienormalny, jeśli nie miałby, chociaż przez chwilę, dwuznacznych myśli. Dlatego najbardziej sprawdza się model przyjaźni kobiety z gejem (śmiech). Żeby relacja z niedoszłym partnerem była zdrowa, przyjaźń powinna być „oficjalna”. Taka osoba powinna być kumplem, przyjacielem rodziny, z którym wszystko zostało przegadane, z którym wiele się przeżyło. Wtedy taka relacja staje się aseksualna i wiadomo, że nikt niczego nie oczekuje od drugiej strony.
Co jeśli „tą trzecią” w związku jest pasja? Partner jest rajdowcem, alpinistą, jeździ na motocyklu, a tu w związku pojawiają się dzieci. Ona ma prawo wymagać, żeby oddał się rodzinie i przestał ryzykować?
W Polsce co roku na drogach ginie niemal całe miasto osób! Czy to oznacza, że zabronimy wszystkim jeździć samochodami? Nie. Jeśli ktoś ma pasję, to ma ją zazwyczaj „od zawsze”, dużo wcześniej zanim poznał partnera. Kiedy jesteśmy w związku z osobą z pasją i nagle nakazujemy jej porzucenie, ba!, stawiamy taki warunek dalszego bycia razem, to jest to nieuczciwe. Osoba z pasją stara się podzielić swoje życie, między to, co kocha robić, a osobę z którą jest. I nagle ten ktoś, we wredny sposób, próbuje się rozpychać łokciami! O takich kwestiach trzeba rozmawiać na początku związku: jak sobie wyobrażamy życie we dwoje, co jeśli będą dzieci. Pasja to nie jest nic strasznego. Są w końcu setki niebezpiecznych zawodów, dzieci policjantów, wojskowych, strażaków, górników, marynarzy i jakoś się żyje.
A co, jeśli ktoś poświęci sport wyczynowy, karierę naukową itd. dla drugiej połówki?
Osoba, która zrezygnuje z pasji na rzecz ukochanego i zaczyna żyć inaczej, w pewnym momencie budzi się z ręką w nocniku: „No dobrze, ja zrezygnowałem z czegoś bardzo ważnego, zmieniłem całe moje życie, a ona co?” I nagle pojawiają się wzajemne pretensje, kłótnie i fajny związek ma kryzys. Często rozmawiałem z ludźmi, którzy rezygnowali z hobby, bo np. urodziło się im dziecko. Tworzyło to masę niezrozumiałych konfliktów, więc namawiałem, żeby wracać do pasji, może nie w ekstremalnym wydaniu, ale w jakiś sposób. I potem nagle wszystko znowu było w najlepszym porządku.
Jest jeszcze jeden rodzaj trójkąta: ja, on i jego mamusia… lub on, ona i jej mamusia.
Ludzie nie chcą o tym rozmawiać przed ślubem, ale w pewnym momencie trzeba podjąć pewne ważne decyzje emocjonalne. Warto zadać sobie pytanie: jeśli miałbyś do wyboru matkę i żonę, to kogo wybierzesz? I on powinien wybrać swoją kobietę. Mąż żonę, żona męża. Właśnie po to odchodzimy od rodziców, żeby założyć nową rodzinę, żeby dla siebie nawzajem stać się najważniejszymi osobami. Na 1. miejscu powinien być związek, na 2. ja, na 3. dziecko, a dopiero potem rodzice lub przyjaciele. Jeśli na 1. miejscu jest mama, a dopiero potem mąż czy żona i ktoś mnie pyta, co robić, radzę uciekać. Jeśli ktoś ma trzydzieści lat i mamusia jest dla tej osoby najważniejsza, to to się nie zmieni…
Dobrze, ale nie można ot tak przekreślić silnych więzów z rodzicami
Nikt nie każe przestać kochać rodziców, chodzi o to, żeby nie stawiać ich na piedestale.
Zwłaszcza, że często mamusie robią dużo złego, bo się panoszą. Jeśli czują, że dziecko jest uzależnione od ich miłości, a często jest – to wchodzą z butami w związki swoich pociech, rozstawiają drugie połówki po kątach. Kilka lat temu było robione badanie wśród rozwiedzionych osób. Były tam takie pary, które mieszkały w wielopokoleniowych rodzinach. Zapytano je, czy jedną z przyczyn rozwodu mogła być teściowa. Proszę zgadnąć, ile procent rozwiedzionych osób odpowiedziało, że tak.
Więcej niż połowa?
100 procent! To bardzo silny czynnik. 100 procent osób mieszkających z rodzicami, jeśli się rozwodziło, to jako jeden z powodów rozstania wymieniło wtrącanie się mamusi w związek. Oczywiście, można się dogadać: jasno określić, jakie są zasady, kto ma jakie prawa, że młodzi są na swoim i nikt nie wchodzi za próg bez zaproszenia i wtedy wszystko jest ok. Dwie rodziny żyją harmonijnie pod jednym dachem.
Czy jest jeszcze jakiś rodzaj trójkąta emocjonalnego, o który nie zapytałam?
Przyjaciele tej samej płci. To też jest trójkąt emocjonalny. I nie ma w nim nic złego, jeśli jest to fajna odskocznia, pewna wspierająca kogoś wspólnota. Gorzej, jeśli ktoś wraca ze spotkań z przyjaciółką nakręcony negatywnie na współmałżonka. Zdarza się, że partner jest w toksycznym związku z przyjacielem tej samej płci. I często współmałżonek patrzy, jak jego ukochana, jest wykorzystywana przez pseudoprzyjaciółkę. My tego nie widzimy, ale on patrzy z boku, a z dystansu pewne rzeczy łatwiej dostrzec. Na przykład to, że ktoś się spala w złej relacji. Że nie potrafi przyjacielowi odmówić, a ten jest zachłanny. Jest nawet takie powiedzenie: „Przyjaciela ma się na całe życie, męża możesz przecież zmienić”. Takie myślenie to pułapka.
Rozmawiała: JJ